- Utworzony
Sto siedemdziesiąty ósmy
Konsekwencją zagubienia transcendentnego charakteru poczucia człowieczeństwa zawsze jest zreifikowanie świata, życia, siebie samego. Wszystko - również moment początku i końca życia jest „rzeczą”, którą człowiek może dysponować .(…). "Życie staje się dla niego, czytamy w Encyklice Jan Pawła II «Evangelium Vitae», po prostu „rzeczą”, którą on uważa za swą wyłączną własność, poddającą się bez reszty jego panowaniu i wszelkim manipulacjom". Wobec tak pojmowanego życia człowiek nie potrafi już sformułować pytania o jego sens, nie potrafi "przeżyć" pierwotnych, najgłębszych doświadczeń narodzin i śmierci, bo chce nad nimi panować, decydować o nich.
Mirosława Błaszczak-Wacławik,1996 r.
15 kwietnia 1992 roku.
Wielki Tydzień
„(…)Kościół w centrum miasta. Na parkingu przykościelnym stoi autobus z napisem na karoserii: „Filharmonia Pilecka”. Pada niewielki deszcz. Z autobusu wysiadają muzycy. Wychodzące z autobusu kobiety to (sądząc po niesionych w czarnych futerałach instrumentach) głównie skrzypaczki i wiolonczelistki, natomiast mężczyźni wysiadający tylnymi drzwiami trzymają w rękach okryte ciemnym materiałem instrumenty dęte. Na końcu pojawia się dwóch mężczyzn z bębnami i talerzami. Wszyscy chronią się pod parasolami, niekoniecznie skutecznie, co wzbudza i złość, lecz i nieco kwaśny śmiech. Zmierzając do kościoła od strony zakrystii, niektórzy omijają niewielkie kałuże na chodniku. Jest więc ruch, lecz niespieszny. Na końcu wolno, kilka metrów za perkusistą, podąża bardzo stary mężczyzna w czarnym, niemodnym garniturze, białej koszuli z okazałą bordową muchą w białe kropy oraz w wytartych lakierkach, sprawiających wrażenie wykonanych dawno temu z czarnego kartonu. Stary mężczyzna ma niezwykle bujną, siwą, niemal srebrną fryzurę. Kiedy w drzwiach zakrystii znika ostatni instrumentalista, starszy pan zatrzymuje się, przeszukuje kieszenie i najwidoczniej nie potrafiąc odnaleźć grzebienia przeczesuje imponującą czuprynę, najpierw palcami, a na koniec machinalnie wyciągniętą z kieszeni składaną batutą, co (niestety) wygląda komicznie. Wchodzi do kościoła i siada w ławce. Mimo charakterystycznego wyglądu nie wydaje się być aktorem zbliżającego się wydarzania.
Tymczasem z drugiej strony kościelnego cmentarza do głównych drzwi wejściowych kościoła po pokonaniu stromych schodów, wolno zbliżają się zwykli ludzie; najwidoczniej miejscowi wierni. Kobiety i mężczyźni, raczej w średnim i starszym wieku, ale jest też sporo młodych. Na końcu widać zbliżającego się wysokiego mężczyznę. Przystaje przed dziesięcioma schodami pnącymi się aż do głównego wejścia do kościoła i uspokaja oddech. Jest zdyszany. Spieszył się, ale nagle postanowił zawrócić? Waha się. Wreszcie powoli wchodzi po schodach i wstępuje do świątyni o pięknym neoromańskim wnętrzu. Podchodzi do kropielnicy, niestarannie robi znak krzyża i rozgląda się w poszukiwaniu wolnego miejsca, robi kilka kroków i (jak ci, co go poprzedzili) przyklęka naprzeciw tabernakulum w ołtarzu głównym kościoła. Powoli wstaje i dostrzegając kilka pustych ławek w nawie głównej, zmierza w ich kierunku. Siada na brzegu jednej z nich, mniej więcej w środku rzędu. Spogląda na boki i widząc, że niektórzy z obecnych modlą się klęcząc, sam przyklęka w ławce. Lecz nie modli się. Rozgląda się. Patrzy na ołtarz, przed którym muzycy filharmonii rozkładają pulpity do nut, przesuwają krzesła, stroją instrumenty. Tymczasem pojawia się witany oklaskami widzów i entuzjazmem orkiestry dyrygent, niespełna trzydziestoletni blondyn o bardzo długich włosach sięgających, jak u gwiazdy rock and rolla, ramion. Obok muzyków niespiesznie, ale stanowczo ustawia się chór. Soprany, alty, tenory i basy; większość jednak kobiet. Zapada cisza.
Nagle dyrygent daje znak ręką, odzywają się oboje, a za moment dołączają smyczki. Po kilkudziesięciu sekundach przychodzi pora na śpiew.
Chór: Stabat Mater dolorósa, iuxta crucem lacrimósa dum pendébat Fílius. Cuius ánimam geméntem,contristátam et doléntem, pertransívit gládius.
Pan ze srebrna fryzurą (nie potrafiąc opanować entuzjazmu, nadmiernie głośnym szeptem): Gioachino Rossini! To jego utwór!
Chór kilka razy w różnych tonacjach powtórzył: Stabat Mater dolorósa, iuxta crucem lacrimósa, dum pendébat Fílius. Cuius ánimam geméntem, contristátam et doléntem, pertransívit gládius .
Przed chorem pojawiają się soliści. Zaczyna tenor, mężczyzna około trzydziestoletni, ciemny blondyn o pociągłej twarzy, a za chwilę do jego sola dołączają soprany, bliźniaczki być może, jednakowo ubrane, ciemnowłose i śniade. Gdy i one dośpiewały „dum pendébat Fílius”, bas-baryton, solidny mężczyzna o sporych zakolach czołowych i orlim nosie podjął: „Cuius ánimam geméntem”, by po chwili wspólnie z pozostałymi solistami oraz chórem zaśpiewać kolejne wersy.Soliści i chór: O quam tristis et afflícta, fuit illa benedícta/mater Unigéniti! Qua mærébat et dolébat, pia Mater, dum vidébat. Nati poenas íncliti.
Wnet wszyscy milkną. Także orkiestra. Nieśmiało odzywa się altówka, a od strony ołtarza zbliża się niemłody i dosyć znany aktor teatralny, który po lekkim poprawieniu mikrofonu zaczyna deklamować przy delikatnym akompaniamencie altówki.
Aktor: Stoi Matka obolała. Łzy pod krzyżem przepłakała. Gdy na krzyżu Syn jej mrze. Jakże w duszy jest zmartwiona. Zasmucona, zachmurzona, Aż ją poprzeszywał miecz. Jakże smutnej i strapionej. Matce tej Błogosławionej Jednorodzonego mieć. I nie łamać się ginącej. Tej pobożnej, tej widzącej. Jednorodzonego śmierć.
Ktoś ze środka kościoła spróbował zaklaskać, ale nikt tego nie podjął, zaś aktor po wypowiedzeniu kwestii usiadł na zawczasu zapewne przygotowanym wysokim taborecie. Pierwsze odezwały się oboje. A po chwili, wskazane batutą dyrygenta, dołączają kolejne instrumenty. Aż przychodzi kolej na chór.
Chór: Stabat Mater dolorósa, iuxta crucem lacrimósa, dum pendébat Fílius.Cuius ánimam geméntem, contristátam et doléntem pertransívit gládius. O quam tristis et afflícta fuit illa benedícta/mater Unigéniti! Qua mærébat et dolébat, pia Mater, dum vidébat Nati poenas íncliti. Quis est homo qui non fleret Matrem Christi si vidéret in tanto supplício? Quis non posset contristári piam Matrem contemplári doléntem cum Fílio?
Mężczyzna, który wszedł ostatni do kościoła zauważa w nawie bocznej ołtarz, w którym wisi obraz św. Antoniego z Padwy. Cała nawa jest pusta, gdyż uczestnicy koncertu zgromadzili się w przestronnej części głównej kościoła. Mężczyzna podnosi się i ostrożnie idzie w stronę ławek przed obrazem. Klęka w najbliższej i spogląda na obraz. Po chwili zamyka oczy, pochyla głowę i twarz zakrywa rękami. Być może wtedy dopiero zauważa go kobieta, która ostrożnie podchodzi, klęka obok niego i dotyka jego dłoni. Mężczyzna uśmiecha się otwierając oczy.
Kobieta (szeptem): Modliłeś się?
Mężczyzna (też szeptem): Nie. Nie bardzo potrafię. Po prostu dziękuję za życie. W imieniu swoim, ale przede wszystkim mojej mamy. Wiele lat temu złożyłem jej przyrzeczenie, że będę to robił do końca życia.
Kobieta: Przyrzekłeś...?
Rozmawiają szeptem.
Mężczyzna: Tak. Gdy miałem cztery lata byłem ciężko chory. Właściwie umierałem. Bezradni lekarze powiedzieli rodzicom, że tylko cud może mnie uratować. Rodzice byli zrozpaczeni. Minęło przecież dopiero pięć lat od zabójstwa mojego brata Andrzeja. A ja urodziłem się jako dziecko pocieszenia i miałem nagle odejść.
Kobieta: Nic nigdy nie mówiłeś…
Mężczyzna: Odkładałem. Zawsze coś odkładam na później. Wówczas, ale i teraz… Wtedy gdy umierałem, mama przyniosła mnie pod obraz św. Antoniego, błagając o wstawiennictwo do Boga. Nie wiem, gdzie to było, ale na pewno wyzdrowiałem. Odtąd każdego 13 czerwca, w dniu odpustu Antoniego z Padwy, jeździliśmy do Gołonoga. Jest tam pod jego wezwaniem piękny kościół na górce. Z początku jeździliśmy całą rodziną. Z czasem tylko my z mamą. Nawet wtedy, gdy odszedłem od kościoła. Jednak nigdy nie potrafię przejść obojętnie obok obrazu św. Antoniego. Sentymentalizm?
Ale kobieta nie odpowiada, gdyż aktor zbyt głośno odkaszlnął, zwracając uwagę słuchaczy, podniósł się z taboretu i podszedł do mikrofonu.
Aktor (wzruszony): Co za człowiek, co nie płacze, kiedy Matkę tę zobaczy, w udręczeniu - w takim, o. Kto niezdolny współczuć czule bólom Matki, Syna bóle, czy ma takie serce kto(…)”
(„Czas ostateczny” t. II, 2022 r.)
Wszystkim moim Czytelnikom życzę Błogosławionych Świąt Wielkiej Nocy.
Rodzinnego przeżycia pięknego czasu Wiary, Miłości i Nadziei.
Życzmy sobie nawzajem Bożego pokoju i radości ze Zmartwychwstania Pańskiego.
Grzegorz Wacławik
(cdn)