Utworzony

Sto siedemdziesiąty trzeci

 

 

Metanoja (1)

Historia starości odsłania proces degradacji starości. Współcześnie naprzeciw starości ruszyła cała wielka machina uniwersytetów, handlu, biznesu, reklamy. Starość traci jednak swoją wartość, bo jest pozbawiona fundamentów aksjologicznych.

Mirosława Błaszczak-Wacławik, 2009

Podróżuję nieustannie. Moja wędrówka rozpoczęła się w Dniach, o których pisałem ostatnim razem. I tak, pół roku temu, stary człowiek ruszył w ostatnią podróż swego życia. Było to w pierwszych dniach czerwca. Dawno, choć właściwie wczoraj, przedwczoraj…

Czy maszeruję wyłącznie wstecz, niezdarny i pogubiony, trzymając się pamięci jak poręczy? Może tak to wyglądać, bo pytają mnie o to życzliwi, na brak których nie mogę narzekać. Owszem, maszeruję nierzadko do tyłu, lecz nie aby tęsknić. Często, jakże częściej, zatrzymuję się zachwycony wynurzającym się z pamięci krajobrazem piękna, dobra i szczęścia. Czy takie było nasze, M. i moje, życie? Tak, nade wszystko takie. Takie jest i takie będzie, do chwili gdy będzie powracała do mnie pamięć. Dokąd będę w podróży.

Podczas wędrówek zdarza mi jednak docierać do miejsc, niegdyś mijanych bezwiednie. W roztargnieniu, a nawet z nonszalancją. Ba, nie pomyślałem wówczas nawet, czy warto się zatrzymywać. Nic się nie zmieniło. Teraz też nie warto. Ale i przydarzają (przypominają?) mi się podróże „metafizyczne”. Czyli jakie, ktoś może zapytać? A pamiętają Państwo Horacia Oliveirę? Tak, tego samego, którego Julio Cortázar uczynił  bohaterem książki „Gra w klasy”, którą fascynowałem się ponad pół wieku temu. Co, proszę? Nie ja jeden? Państwo też?! No, oczywiście. Wszak ówczesna krytyka (a więc autorytety, wszak byliśmy nastolatkami) nazwała powieść biblią dla młodzieży; czyli naszą, pokolenia baby boomers. Tak, tak –  taka jest przyczyna nazywania nas dzisiaj bumersami przez następne pokolenia. Z którymi to bumersami szkoda im czasu na gadanie.

A przecież my, kurczę blade, robiliśmy te wszystkie rewolucje! Obyczajową, rockandrollową  i jakie tam jeszcze się wydarzyły. To my, do diaska, zaczytywaliśmy się „Grą w klasy”, w tłumaczeniu Zofii Chądzyńskiej, wierząc, że kiedyś podbijemy Paryż (jak wierzył ten nieszczęsny Oliveira, także przybysz, choć z Buenos Aires), czy inny Nowy Jork, a przy okazji Liverpool! Miasto, z jakiego pochodził inny „prorok” tamtych czasów, o wiele bardziej od Cortázara powszechny, John Lennon mianowicie, który ogłosił wszem i wobec, że The Beatles są w świecie bardziej popularni niż Jezus Chrystus.

 A teraz co – bumersi? No, niech to… żeby nie użyć mocniejszego, uznanego przez Radę Języka Polskiego za poprawne i zasadne, słowa.

Mój ojciec (jak wszyscy z pokolenia naszych rodziców) był wtedy „wapniakiem”, czyli kimś starszym, mieszczańskim, przeszłym i niemodnym. Dziś by się powiedziało: uległym stereotypom. Na przykład, nijak nie rozumiejącym, że najlepiej przeżywa się stonesowskie „Satisfaction” czy „For your love”  Yardbirds’ów nie w samotności i ciszy. Gdzieżby tam! Toteż (pamiętacie przecież) głośnik adapteru „Bambino” należało wystawić do okna, aby z innymi podzielić się entuzjazmem. Z całym światem.

Gdym zatem, z „Grą w klasy” pod pachą,  przyniósł ojcu wiadomość, ledwie co objawioną przez lidera Beatlesów, westchnął – jaka biblia taki prorok. Prychnąłem na te słowa, owszem, niezbyt grzecznie ale i nie wyzywająco. A na wszelki wypadek wyszedłem do drugiego pokoju. Zaś nie dalej jak wczoraj „metafizyczna podróż” przywiodła mnie do tego (a właściwe: tamtego) pokoju, a wstydu jaki tam zostawiłem przed laty, nie udało się wywietrzyć westchnieniem: młodość nie mądrość. Mimo, że okna otwarłem na oścież.

Chociaż niejeden z naszego pokolenia pewnie machnie ręką. Uważałbym jednak z lekceważeniem przeszłości. Bo, co prawda, z młodości wyrasta się nieodwołalnie, lecz czy nie tylko biologicznie? Bowiem, mimo zmarszczek, zadyszek, zwyrodnień kręgosłupa (nie tylko w części lędźwiowej), skoków ciśnienia i druzgocących kwot wydawanych cyklicznie w aptekach (żeby o sterczeniu w kolejkach do lekarzy specjalistów, czy w „poczekalniach” sal operacyjnych, lub o innych wstydliwych ułomnościach nie wspominać) spora część młodzieży sprzed półwiecza zachowała, jakby tu rzec, szczeniacki wigor. Ciągle są chłopakami i dziewczynami, krótko mówiąc. Choć już od dawna są rodzicami, wielu dziadkami i babciami, a niektórzy mają nawet prawnuków. Niekiedy zabawne, często żałosne. „Bumersi”, i co tu dodawać…  Ponoć starość nie radość. To już passe?

Trzynaście lat temu moja śp. Żona napisała, że starość traci swoją wartość, bo jest pozbawiona fundamentów aksjologicznych. Konkluzja warta uwagi w „Pamiętniku osobistym”. Mam nadzieję, że odtąd będzie pojawiał się systematycznie. Jako kolejne odcinki „Metanoji”.

Wszak moja podróż trwa…

(cdn)

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie