- Utworzony
Sto siedemdziesiąty drugi
Jakże można, zapytałem człowieka który dobrze mi życzy, nie poddawać się wspomnieniom?
Przecież to, co najpiękniejsze w naszym życiu powraca co chwila, co spojrzenie, co krok. Czy mam unikać marszu wstecz po śladach jakie zostawialiśmy przez całe życie? Uważasz, że to możliwe?
No tak, wzdycha ów człowiek, jest jeszcze za wcześnie. Minął ledwie miesiąc. To świeże i bolesne.
I nigdy nie przeminie, mówię, tak będzie już zawsze.
Lecz przed chwilą, on łagodnie protestuje, gdy napotkałeś Jej szalik twoje wzruszenie… To nie wzruszenie, odpowiadam, to zachwyt. Powrót pamięci tamtej przedobiedniej pory w Betlejem. Akurat kupowała jedwabny szalik, zaś ja, nieco rozbawiony nietęgą miną sprzedawcy, stojąc obok zakrywałem usta by nie parsknąć.. Miał nietęgą minę, zaciekawia się mój gość. Przywykł do targowania się. Tymczasem Ona płaci z uśmiechem kwotę którą podał, zabiera szalik i odchodzi.
Czyż mógłbym odwracać głowę choćby od betlejemskiego jedwabiu? Który ciągle wisi uczepiony kurczowo krawędzi przedpokojowej garderoby? Jest w miejscu gdzie go porzuciła, bo tuż przed ostatnim wyjazdem na chemię zrobiło się ciepło… Nigdy już nie wzięła go do ręki.
Bardzo cię boli, mówi tamten mężczyzna nieco poprawiając się w fotelu. Wszystko mnie boli, odpowiadam natychmiast, musi boleć i nie przestanie. Wszystko tu boli, mówię przesuwając ręką po kątach naszego domu, ale pragnę tego bólu. Pragnę poddawać się wspomnieniom, rozumiesz?
Może byś do nas przyjechał, na tydzień, dwa, pyta delikatnie.
Aby jeszcze mocniej tęsknić, odpowiadam pytaniem na pytanie? Do wszystkiego. Do Jej biblioteki, gdzie, popatrz tam, na środkową półkę, stoi książka do której ostatnio wracała? Do pozostawionej po ostatnim użyciu w niebieskim kubku (uwielbiała wszystkie odcienie błękitu, pamiętasz?) szczoteczki do zębów? Jakże tam u ciebie, na skraju puszczy, zniosę tęsknotę do Jej rzeczy…? Do tych wszystkich dużych i małych, a także najmniejszych i nie tak dawno jeszcze uznanych za banalne, przedmiotów? Chociażby do tubki ledwie napoczętego kremu do rąk, do etui, tego tam czerwonym kolorze w rogu Jej biurka, z wiecznym piórem i długopisem, wyjętym najpewniej, aby zapisać jakąś swoją myśl...? A może polecenie bym nie zapomniał zrobić czegoś co nonszalancko uznałem, bo taki byłem zarozumiały, za niewarte pamięci? Jakże zostawić wszystko to, co czeka na Jej powrót?
Ale ona nie wróci, mówi ze współczuciem, powinieneś się z tym pogodzić. Jest już w lepszym świecie. Wraca, mój drogi przyjacielu, jest tu także teraz gdy rozmawiamy. Przychodzi i słucha moich wspomnień, a gdy coś pominę, poprawia łagodnie i cierpliwie. Tak jak zawsze.
Rozmawiasz z Nią, w jego oczach, jak skrawek lusterka z tamtej bajki, pojawił się niepokój. Nie, uśmiecham się, nie zwariowałem. Mówię do Niej, pytam, szukam rady. I odpowiada, przyjaciel niby pyta, a jego oczy znieruchomiały. Nie tak po prostu, odpowiadam szybko, lecz wraca pamięć chwil, gdy byłem bezradny, i tylko Ona mogła wskazywać słuszne, przyzwoite postępowanie. Czy mogę więc unikać wspomnień? Tu wszystko, znowu kręcę ręką nad głową, jest Jej, jest Nią. Rozumiesz?
Staram się, odpowiada po chwili, wszystkim nam Jej brakuje. Jej mądrości, dzielności i dobrego serca. Często o Niej rozmawiam. Z żoną, z dziećmi… Także z naszymi wspólnymi przyjaciółmi, którzy na ciebie czekają. Nawet nie dzwonisz, lecz w jego słowach nie ma wyrzutu. Najczęściej, mówimy o tym jak się kochaliście…Przez tyle lat, do końca.
Kocham ją, przerywam, nieustannie. I coraz więcej. Zawsze kochałem Ją jak szalony, a gdy zachorowała, każdego dnia coraz mocniej. Przez wiele miesięcy martwiła się, że mi trudno. Że jestem zmęczony, że gotuję, że sprzątam, że piorę… Że jeżdżę po lekarzach i załatwiam wszystkie sprawy…
I, że nie narzekasz, teraz on przerywa mi pytaniem. Ona, mówię po chwili, do końca mi nie uwierzyła, że jestem..., wzruszenie dławi mi gardło, więc zawieszam głos. Szczęśliwy, pyta, byłeś szczęśliwy? Jestem i byłem, każdego dnia choroby coraz bardziej. Służyłem Jej z ogromną radością.
Rozmawiamy dalej o Niej. Także o tym jak rektor komisarz w stanie wojennym zwolnił Ją z uczelni „za zły wpływ na studentów”, a w 1990r. przyjmując Ją ponownie do pracy ten sam człowiek napisał, że tamta decyzja była niesłuszną decyzją polityczną. Wspominamy, był wtedy obok nas choć nieco w oddali, gdy pracując hucie w reżimie karty zegarowej pisała po nocach pracę doktorską tłumacząc z francuskiego Bergsona. To przedmiot jej obronionej w 1985 dysertacji. I o tym, że po powrocie na uczelnię po blisko dekadzie zastała tych samych ludzi, którzy już „odnowieni” pysznili się niby-naukowymi, nowatorskimi publikacjami. Tyle, że już nie o Lukasie czy innych marksistach, ale o seksizmie.
I o wielu innych, trudnych sprawach ale jakże i radosnych chwilach, które przetrwaliśmy. Ona i ja. Dzięki wierze w Boga i miłości.
Aż zastał nas zmierzch, i musieliśmy się rozstać. Człowiek ów poszedł do swoich spraw. Zostałem. Nie sam. Z Nią.
Ty wiesz najlepiej, że nie mogę nie poddawać się wspomnieniom, Mireczko…
(cdn)
Grzegorz Wacławik