Utworzony

Sto pięćdziesiąty ósmy

Wielki Post/Wielki Tydzień (3)

O ile Kronika pisana przez Jana N. była dobrze znana w naszych okolicach, to jej autor już niekoniecznie. Właściwie: nie było takiej osoby, która znałaby go osobiście. Być może taką był wydawca „Obserwatora Regionalnego” (OR), gdzie Kronika była systematycznie publikowana? Niewykluczone, że również  i redaktor naczelny gazety, która ukazywała się jako dziennik w wersji elektronicznej? Jednak nic pewnego. Więc i niejasności wokół postaci Jana N. było nie mało. Również podejrzewających, że Jan N. nie musi być wcale mężczyzną, ani  (proszę sobie wyobrazić!) istnieć. Jednak skąd takie zainteresowania tym człowiekiem? Nie wiadomo. Było, jest i już. O istniejącym czy domniemanym (głosy mniej więcej rozkładają się pół na pół) autorze Kroniki po prostu mówiono często i wszędzie. Także ostatniej Niedzieli Palmowej w kolejce po świece-paschaliki, która stanęła zaraz po nabożeństwie do kiosku parafialnego, co jest doprawdy zaskakujące. Nie kolejka po świece Caritasu zaskakuje, rzecz jasna, a temat rozmowy ustawionych w szeregu, oczywiście z zachowaniem dystansu sanitarnego, głośno perorujących wiernych. Lecz ludzie to tylko ludzie, a życie to życie, jak powiada jeden mędrek z Będzina, choć trudno dociec, czy to oryginalna konkluzja człeka wychowanego na granicy z Czeladzią. Nomen omen.

A skoro o dociekaniu… Gdy inni jałowo spekulują, my szybko (co już wiadome) ustaliliśmy, że Jan N. nie jest wcale postacią fikcyjną, tym bardziej nijaką, ani żadnym pseudonimem. To niedoszły filozof i lokalny dziejopis z własnego wyboru. Intrygującym (jedynie) jest fakt, że za publikacje w odcinkach swego dzieła w „OR” nie pobiera najmniejszego wynagrodzenia. Być może uda nam kiedyś wyjawić powody tak nonsensownego (nie tylko zdaniem pragmatyków, ale i  żony Jana N. i jego bliskich) zachowania, zobaczymy. Tymczasem zajrzyjmy do jego gabinetu.  Akurat pochylony nad swoim biurkiem czyta półgłosem i zapisuje wers po wersie wiersz Romana Brandstaettera pt. „Litania o zbawienie od głupoty”

Roman Brandstaetter

Zbaw nas od głupoty, Panie!

Jesteśmy solą zwietrzałą i bezużyteczną.

Nie umiemy żyć,

Nie umiemy myśleć,

Nie umiemy patrzeć,

Nie umiemy słyszeć,

Nie umiemy niczego przewidzieć,

Nie umiemy z nieszczęść

Wyciągnąć zbawiennych nauk,

I tak wspinamy się

– Zgraja ludzi

Opętanych żądzą zdobywania –

Po stromej drabinie złudzeń,

A jej szczeble pękają i łamią się

Pod ciężarem naszych nierozważnych kroków.

Czyniąc wszystko na przekór zdrowemu rozsądkowi

I przyrodzonej skłonności do trwania,

Idziemy urojoną drogą

Do urojonego celu,

W klęskach naszych upatrujemy zwycięstwa,

W zwycięstwach nie widzimy zarodków klęski,

W nonsensie upatrujemy sens,

A mowę,

Ten przywilej i chlubę naszego wybraństwa

Uczyniliśmy narzędziem pustej paplaniny

I brzydoty,

I jadowitego kłamstwa,

Na którym usiłujemy zbudować

Wielkość człowieka.

Boże nieskończonej mądrości,

Stworzycielu doskonałego kosmosu

I najpiękniejszej ziemi,

Nieśmiertelnej duszy

I mózgu,

I szarych komórek,

I pięciu zmysłów,

I wolnej woli,

Wyzwól nas z drapieżnych szponów głupoty

Tej czarnookiej kusicielki,

Wabiącej nas na wszystkich rogach historii

Jak na rogach ulic,

Od tej sprawczyni

Naszych błazeńskich zamiarów i czynów,

I upadków,

I jałowego życia,

I daj nam mądrość oczyszczenia,

Nam,

Synom ziemi,

Soli zwietrzałej i bezużytecznej.

Jan N. na koniec jeszcze raz zapisał nazwisko: Roman Brandstaetter, niekoniecznie z obawy, że ktoś z czytelników Kroniki może go wziąć za autora wiersza. On wszak wierszy nie pisze…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie