Utworzony

Sto pięćdziesiąty siódmy

Wielki Post (2)

Jan N. studiował jeszcze w czasach, gdy filozofia była uznawana za królową nauk. Swój prestiż oraz rangę, co prawda przetrącone marksizmem-leninizmem, straciła jednak dokumentnie dopiero w czasach rynkowych, komercjalizując się i pauperyzując. Nagle zaczęto przyjmować kogo popadło na dzienne, a jeszcze więcej na studia zaoczne, które rzecz jasna były i są płatne. Jest inna „pozytywna społecznie” (padały takie głosy) strona upadku filozofii. Komercjalizując się bowiem, coraz zachłanniej zagospodarowywała (z roku na rok) zrodzony w stanie wojennym (i w następnych latach 80.) wyż demograficzny. Identycznie jak przeróżne „europeistyki”,  „organizacje i zarządzenie”, „teorie marketingu” i coraz bardziej wyrafinowane (przynajmniej w nazwie) przeróżne „pedagogiki”. Filozofia być może zarobiła, ale cnotę utraciła. W efekcie z królewskiego dworu trafiła do czworaków, gdzie wiele miejsc było już zajętych przez inne nauki humanistyczne. A później przyszedł czas na kolejne. Bo podobny, za przeproszeniem, exodus spotkał inne kierunki wyższego wykształcenia. Coraz bardziej „tak zwanego”, powiedzmy sobie szczerze.  

Filozofia jak ostała się w czworakach, tak stoi tam raczej, nie wzbudzając litości. Może sobie być, a może jej i nie być, to obojętne. Nawet już w pamięci zamierają czasy, bynajmniej nie przedpotopowe, gdy było inaczej. Gdy Jan N. studiował filozofię na jednej z zaledwie kilku uczelni w kraju to na jego roku było czterech mężczyzn i trzy kobiety. Podobnie było w innych miastach uniwersyteckich, choć niekoniecznie jeśli idzie o proporcje. Swoją drogą wtedy jeszcze były dwie płcie, identyfikacja zatem była prosta.  A studenci przez pięć lat dążyli  gorliwie do poznania istoty bytu, zrozumienia świata i zrozumienia siebie w świecie. Siebie, jako istoty myślącej i świadomie działającej. Cechowało ich umiłowaniem mądrości. Stare czasy.

Współcześnie, gdy miłość utożsamiono z seksem, a mądrość, po detronizacji prawdy, stała się śmiechu wartym dziwactwem, trudno uwierzyć, że kiedyś mogło być  inaczej.  A było. Wystarczy zajrzeć do jakiejkolwiek  biblioteki uniwersyteckiej. Albo do miejskiej czy występującej coraz rzadziej (gdyż książki nie nadają się do wystroju nowoczesnego mieszkania) domowej. Jak do biblioteki Jana N., żeby daleko nie szukać. W bibliotece niepospolitego człowieka  (tak ją nazwał i już) obok starożytnych Greków i Rzymian, obok Starego i Nowego Testamentu są tomy Kartezjusza, Hegla, Kierkegaarda, Marksa, Husserla, Bergsona, Arendt, żeby wymienić tylko niektórych. Z polskich filozofów przede wszystkim dzieła Brzozowskiego, Ingardena i Tatarkiewicza. Na marginesach kart wielu ksiąg latami zapisywał ołówkiem swoje uwagi i przemyślenia, do których niekiedy i przy okazji wraca. Na jednej z półek stoi z obolałą (z wiadomych już powodów) miną Immanuel Kant. Jan N. podając po latach w swym dzienniku przyczyny nieobronienia pracy magisterskiej, napisał: doszedłem wreszcie do wniosku, że Immanuel Kant ,„odwiecznie” tkwiąc w Królewcu, zasklepił się w swoim, choćby nawet i „czystym” rozumie, przestał go stymulować, stając się jałowym intelektualistą. Nic mi do niego.

Czy był to właściwy powód? Czy może zaczerpnął to z Fultona J. Sheena? Nie ma dla nas znaczenia. Jan N. po prostu zamiast zostać dyplomowanym filozofem jest od lat kronikarzem amatorem, niekoniecznie zgorzkniałym. Z korzyścią dla nas, gdyż  jak gdyby jest zawsze pod ręką. Na przykład teraz.  Akurat zastajemy go przy pracy, gdy opisuje dalsze zdarzenia (filozof taką sprawozdawczością zapewne by wzgardził) poznanej już nieco wcześniej opowieści. Pisze:

Nie tak dawno temu nawet nie wypadało w kulturalnym gronie przypuszczać, że absurdalne czy niemieszczące się w głowie wybryki, niecenzuralne słowa lub zwroty wkrótce staną się normami. Ba, często wręcz regułami ponowoczesnego savoir vivrre’u. Dodatkowo, jakby dezynwoltury nigdy dosyć,  przypieczętowanymi przez uczonych, a zwłaszcza przez najmodniejszych ostatnio specjalistów prawa. Lecz tamtego marca 2010 roku, po kilkudziesięciu godzinach od pamiętnej (patrz: dopisek powyżej– GW) Środy Popielcowej, już same przypuszczenia wydawały się niedorzeczne do kwadratu. Nie mieściły się w głowach i tyle. Zwłaszcza w niedzielne popołudnie. Nieoczekiwanie jednak już na zewnątrz kościoła wybuchł spór. Zastanowiono się, czy jest możliwe, żeby mężczyzna stojący przy figurze św. Antoniego tkwił w tym samym miejscu przez cztery doby? Niemożliwe, chyba że to nie on, skonstatowała większość. A dlaczegoż by nie, wzruszali ramionami niektórzy. Wszak, mówili między sobą, gdy wychodziliśmy z kościoła w środę z posypanymi popiołem głowami, stał nieruchomo obok figury idealnie w tym samym miejscu co dziś, gdy przybywaliśmy na niedzielną mszę. Jak zamurowany, dodawali. To albo nie ten sam, powiadali pierwsi, albo też, dodawali po chwili wahania, mógł wszakże wyjść jako ostatni w środę, a jako pierwszy przyjść dzisiaj, to znaczy w niedzielę. Proste?! Wcale nie, odpowiadali pierwsi, nie takie rzeczy się zdarzają jak kilkudniowy bezruch. Więc trudno było o zgodę, a nikt nie wpadł na to, aby udać się na probostwo lub po prostu zapytać kościelnego. Ktoś przecież zamykał i otwierał kościół przez te kilka dni! Dyskutowano więc, przy okazji bezwiednie przesuwając się na strome schody, wskutek czego niżsi stojący wyżej, stali się wyższymi, a więksi, którzy zatrzymali się niżej, okazali się mniejszymi. Bo schody nie były tylko strome, ale i wysokie.

W innym miejscu, konkretnie przy kasie biletowej zmodernizowanego dworca, trzeci bohater tej opowieści poprosił o bilet. Uprzejmy kasjer zapewnił, że w podróży będzie mu „jak w raju”: wygodnie, przyjemnie i beztrosko. Wtedy  pasażer sięgnął po portfel do wewnętrznej kieszeni okrycia, lecz zawahał się… A jeśli jeszcze czegoś zapragnę dodatkowo, zapytał po chwili, przytrzymując w palcach kartę płatniczą, to..? Kasjer nie dał się zaskoczyć. Był przygotowany. To, wypalił bez wahania, każde pańskie pragnienie zostanie spełnione natychmiast! Cel podróży musi być osiągnięty! Doskonale, uśmiechnął się mężczyzna i schowawszy portfel, ruszył w kierunku peronu. Pociąg marzenie czekał przy peronie czwartym. Pasażer wsiadł do  wagonu. Nie minęły dwie minuty, gdy konduktor kolejowego wehikułu szczęścia dał odpowiedni znak maszyniście, a ten ruszył radośnie…

Cdn.

Grzegorz Wacławik   

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie