- Utworzony
Sto pięćdziesiąty pierwszy
Wnętrza w czasie zarazy (2)
Skończył mówić i usiadł na wskazanym wcześniej miejscu. Nie wiedział, ale nazywano je pręgierzem. Zaraz po przybyciu został wezwany przed audytorium. Mówił pół godziny, jednak od początku, czego się powinien spodziewać, słuchający mieli szklane oczy. Czasem pojawiało się w nich znudzenie, pod koniec zniecierpliwienie, lecz najczęściej pogarda. Nie mogło być inaczej. Człowiek w pełni rozwinięty intelektualnie nie musi już posiadać jak niegdyś zasobu 20 tysięcy słów. Obecnie „normą” jest 5, co najwyżej 7 tysięcy, o czym jak gdyby zapomniał. A przecież od dawna kpił publicznie, że ów modernizacyjny standard mnoży autorytety, dla który zasób 1 tysiąca stanie się nie tylko „normą”, ale obowiązkiem. Z podkreśleniem, że muszą to być słowa soczyste. Jesteśmy zatem na drodze, pisał ostatnio, na której optyka 500, 100, a nawet 0 nie jest bynajmniej fantasmagorią, lecz antycypacją. Toteż wezwanie do Gmachu nie zaskoczyło go zbytnio. Poniekąd na nie czekał.
Teraz, siedząc nieruchomo ze spuszczoną głową, wadził się z ciągle żyjącym w jego wnętrzu starym sceptykiem, który budząc się po jego porażkach i tym razem pysznił się zuchwale. A nie mówiłem?, syczał przez zęby. I po cholerę ci to było! Oni są zwykłym…(tu stary przełknął epitet, aby nie wyjść na ordynusa), więc musiałeś wyjść na skończonego głupca. I wyszedłeś. A za chwilę dostaniesz po łapach tak, że ho, ho! Żeby tylko… , ale nagle zamilkł, gdyż od strony audytorium rozchodziło się szemranie. Po chwili dobiegły do niego coraz wyraźniejsze głosy. Jakby ktoś z kimś się zgadzał, ktoś inny unikał odpowiedzi, a może nawet wypowiedzi, a kilka osób nie kryło irytacji. Był powodem tego zamieszenia, nie miał złudzeń. .
Wreszcie podniósł głowę, rozglądając się wokół. Za stołem prezydialnym pokrytym ciemnozielonym materiałem siedzące osobistości najpewniej dochodziły do konsensu. Uzgadniali akurat ostatnie słowa uzasadnienia wyroku, gdy dotknięty jego spojrzeniem przewodniczący konwentyklu znacząco chrząknął, a wtedy umilkli. Przewodniczący podniósł się niepospiesznie, poprawił okulary i obwieścił werdykt. Uznaliśmy jednogłośnie, zaznaczył z emfazą, że przede wszystkim należy odrzucić wszelkie anachronizmy i uznać jednoznacznie, że współczesną epoką rządzi duch płynności. I, że jest to proces nieodwracalny. Bo nie ma ani nic stałego, ani niczego na stałe. Każda próba kontestacji, nie mówiąc już o niesubordynacji, z czym mamy do czynienia w tym pożałowaniu godnym przypadku, wskazał go palcem i wydął wargi, musi być surowo ukarana. To jest wojna! I my ją wygramy, zakończył. Nie rozległy się frenetyczne, ale jednak brawa. A potem jakieś okrzyki. Nagle ktoś zza jego pleców zawołał gromko: WYP…….AĆ! I cisnął w niego kulką zmiętego w garści papieru. Za chwilę dołączyli inni. Okazał się doskonałym obiektem papierowego ataku. Rzecz jasna, został uznany za winnego.
Zanim jednak został skazany, otrzymał wezwanie. O ile bohater Kafki Józef K. (o czym trudno zapomnieć mając zasób ponad 20 tys. słów) został pewnego dnia aresztowany – on jednak został zawiadomiony. Podobnie jak czterdzieści lat temu, również wczesnym rankiem został nawiedzony przez dwóch umundurowanych i jednego w cywilu funkcjonariuszy. Tym razem nie zabrali go ze sobą, lecz odeszli, gdy pokwitował otrzymanie zawiadomienia. Sprawdził, czy dobrze zrozumiał. Rzeczywiście. Za trzy i pół godziny miał się stawić w Gmachu (na druku zaznaczono także numer sali) w sprawie oznaczonej paragrafem takim to, a takim. Miał jeszcze sporo czasu, lecz mimo tego pospiesznie zjadł śniadanie i nauczony doświadczeniem ubrał ciepłą odzież i wrzuciwszy do kieszeni szczoteczkę do zębów, trzy paczki papierosów oraz kilka banknotów, wyszedł na przyprószoną śniegiem zimową ulicę. Na daszkach wiat przystankowych tkwiły resztki wczoraj spadłego puchu. Był 13 grudnia, niech to szlag! Krążył długo po mieście, ale do Gmachu przybył na czas. Gdzie stało się, co się stało.
Zaraz po wystąpieniu przewodniczącego polecono mu opuścić pręgierz no i oczywiście salę. Tam miał przejąć go, jak usłyszał, konwój. Odprowadzały go szyderstwa, aż wyszedł na korytarz i zatrzasnął za sobą drzwi. Nikt na niego nie czekał, skonstatował ze zdziwieniem. Ale i z ulgą. Może uciec, pomyślał opierając się o parapet okna naprzeciw. Nikt nie nadchodził, żaden konwój. Więc może… Wtedy usłyszał jak ktoś za pomocą chwytów durowych A i D na zmianę oraz A, E i A, a potem D, A,D, A i E, A dosyć nieporadnie na gitarze akustycznej próbuje zagrać melodię. Przecież to… ale nie umiał trafić. Gitarzysta tymczasem coraz zgrabniej powtarzał refren. Bo, że to refren, skazany był pewien. Nawet zaczął nucić pod nosem. No jasne! I po chwili przy akompaniamencie dobiegającej zza szyby gitary zaśpiewał półgłosem:
Marana tha! Przyjdź Jezu Panie, W swej chwale do nas zejdź!
Marana tha! Usłysz wołanie, Gdy się wypełnią wieki.
Nie będą to pierwsze Święta Bożego Narodzenia, których nie spędzi z rodziną. Za każdym razem z tego samego powodu, pomyślał, dostrzegając wyłaniający się z głębi korytarza dwóch dziarskich funkcjonariuszy. Wyjrzał przez okno.
Padało...
Cdn.
Grzegorz Wacławik
PS. Jakby nie było dostępnych źródeł, po ostatnim „Pamiętniku” zaczęto mnie dopytywać o Aleksandrę Kołłontaj. Pytano na przykład, czy to prawda, że była komisarzem ludowym opieki społecznej? Tak, odpowiadam, była komisarzem w pierwszym po rewolucji październikowej rządzie bolszewików. Czy utworzyła ministerstwo kobiet? Tak, współtworzyła. Nazywało się to Żenotdieł i powstało w 1919 roku. Czy w bolszewickiej Rosji aborcja była legalna? Tak, była realizacją jeszcze przedrewolucyjnego postulatu Lenina o koniecznej legalności „sztucznego poronienia”. Kiedy zostało zalegalizowane i jakie podano powody? „Dekret o ochronie zdrowia kobiet” ogłoszono 18 listopada 1920 roku. Powody takie jak 100 lat później: walka z podziemiem aborcyjnym. Tyle, że wówczas walczono z babkami i znachorkami, a dziś z nielegalnymi praktykami. Czy Rosja sowiecka była pierwszym krajem na świecie, w którym przerwanie ciąży stało się legalne? Tak, zostało to ogłoszone jako wielki sukces rewolucji proletariackiej, Lenina i Kołłontaj. Dlaczego? Seks, zapodała towarzyszka Aleksandra, jest jak wypicie szklanki wody. Toteż aparatczycy, komsomolcy i inni bolszewicy płci męskiej (wtedy na świecie były jedynie dwie płcie, ech, stare czasy) sięgali po te szklanki bez ustanku. Na początku gwałcąc panie i dziewczyny z dobrych domów, a później pozostałe. Młode nawet kobiety musiały się rejestrować, by spełniać narzucone normy seksualne. I tak rewolucja wprowadziła niewolnictwo kobiet. Czy październik sprzyja rewolucjom? Tak, przede wszystkim bolszewickim. Czy można snuć analogie między wydarzeniami sprzed 100 lat w sowietach i dzisiaj u nas? Można, ale trzeba mieć odwagę samodzielnie myśleć. Że, o niezbędnym zasobie słów nawet nie wspomnę…