- Utworzony
Sto pięćdziesiąty
Wnętrza w czasie zarazy (1)
Akurat otwierał drzwi samochodu, gdy zawołała jego imię. Odwrócił głowę. Stała naprzeciw, trzy, może cztery kroki od niego. Mimo że nie widzieli się od piętnastu lat, poznał ją natychmiast. Znad białej maseczki jej oczy świeciły tym samym blaskiem, jak w dniu gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Nie mógł wtedy nie zachwycić się. Nie on jeden. Zachwyciło go także jej wnętrze. Mądrość i szlachetność. Mój Boże, westchnął, było to pół wieku temu. Nie zakochali się w sobie. Nawet nie zostali kochankami choćby na chwilę, mimo, że tamte czasy sprzyjały swobodzie. Krótkotrwałym, namiętnym, niezobowiązującym, często niezbyt trzeźwym przygodom. Make love, not war, powtarzało przecież i po tej stronie, „żelaznej kurtyny” ich pokolenie. A jednak zostali przyjaciółmi. Tylko. Tylko? Rozmawiali i o tym, gdy spotkali się ostatnim razem przed kilkunastu laty. Bez żalu.
A teraz, ponad dachem jego samochodu, mówili o dzieciach, zdrowiu, a przede wszystkim o wnukach. I już mieli się rozstać, gdy powiedziała, że imponują jej dziewczyny, które walczą o swoje prawa. I… że na swoim profilu w internecie umieściła naklejkę błyskawicy. Jako wyraz solidarności.
– Zauważyłem, powiedział.
– I..?, zapytała.
– Byłem zaskoczony, uśmiechnął się, uchylając drzwi samochodu.
– Spieszysz się?
– Jak przez całe życie. Ciągle się gdzieś spóźniam….
– Pamiętam. Taki byłeś…zawsze, uśmiechnęła się jakby spostrzegając nieadekwatność użycia akurat takiego przysłówka. Kiedyś, poprawiła się, liczyłam się z twoim zdaniem. Więc…?
– Stare czasy. Ludzie się zmieniają…
– Banał. Nie stać cię na nic innego?
– Wiesz, powiedział po chwili namysłu, w przedostatnią sobotę października od wieczornej lektury oderwał mnie przechodzący niemal pod moimi oknami pochód. Jego uczestnicy, młodzi ludzie, kazali mi się wynosić precz. Krzyczeli, że niosą wojnę.
– Wołali, żebyWY……LAĆ? – uśmiechnęła się, nie połykając jedynie pierwszej i ostatniej sylaby bezokolicznika. Uważasz, że krzyczano do ciebie?, dodała nieco drwiąco.
– Nie tylko. Nie byłem jedynym adresatem. Mieszkam na dosyć dużym osiedlu. Jednak disc jockey tego pochodu…
– Disc jockey ..?!, przerwała z niedowierzaniem.
– Nazwaliśmy tak prześmiewczo, powiedział, w czasach PRL pewnego „spikera” pochodów pierwszomajowych, który wówczas kręcił się wokół naszego środowiska. Tym razem disc jockeyem była niewysoka, pełnoletnia kobieta, pokoleniowa wnuczka ludzi zamieszkujących nasze blokowisko. Ludzi starszych, a często starych. Sporo z nich akurat wychodziło z kościoła parafialnego. Skończyła się msza. A pochód ogłaszał: to jest wojna.
– Przecież to nie do was wołano! Krzyczano do… – nie skończyła i machnęła, raczej zniecierpliwiona, ręką.
– Ofiarami wojen przeważnie są ludzie starzy. Tacy jak… ja, dodał po chwili wahania, unikając liczby mnogiej. Ci, którzy mieszkają obok mnie nie chcą się wynosić ze swoich mieszkań, z kraju, z kościołów, które wybudowali, są ich własnością i z których są dumni.
– Ależ nikt im tego nie nakazuje!
– Stałem blisko maszerujących. Młodzi ludzie szli z wigorem i entuzjazmem komsomolców czy zetempowców. Trudno było nie odnieść wrażenia, że niektórych inspiruje Aleksandra Kołłontaj, a innych Jerzy Urban.
– A któż to taki?!
– Urban, zapytał. Zapomniałaś? Bezpartyjny komunista, propagandysta PRL. Na początku września tego „Gazeta Wyborcza” opublikowała jego manifest. „ Dopier…lajcie katolikom!”, „ Dopier…lajcie nacjonalistom!”, Dopier…lajcie biało-czerwonym”. Oczywiście bez wykropkowania. Ludzie uważający się za inteligentów, nagle uznali pospolite chamstwo za konwenans towarzyski. Wiesz, dlaczego…
– Nie, przerwała. Ale czy aby nie przesadzasz …
– Czyżby? Pamiętasz, czym zakończył się pierwszy, ostentacyjny manifest Urbana zatytułowany „Seanse nienawiści”? Zamordowaniem ks. Jerzego Popiełuszki. I brutalnymi atakami na „Solidarność” i Kościół. „Seansami nienawiści” były homilie błogosławionego księdza Jerzego. Był to rozkaz: „zabić”. Który został wykonany. Wiesz… niektórzy ze znanych mi uczestników tamtych nabożeństw, gdy w wieczornym dziennikach telewizyjnych Urban pojawiał się w telewizorach, pluli na ekrany. Ci sami ludzie delektują się teraz słowem WY……LAĆ. Przesadzam?
– Pytałam o tę Kołłontaj, czy jak jej tam…
– Aleksandra Kołłontaj, córka carskiego generała, która jak bywało i dotąd bywa, zbuntowała się przeciw rodzinie i została socjalistką. Feministką. Należała do frakcji mienszewików, aż uwiódł ją ideowo Lenin. Jego hasło-program OBALAĆ podniecało młodych, współczesnych i przyszłych rewolucjonistów. Skutki okrutne. Przede wszystkim dla kobiet. Zapalimy?
– Bardzo chętnie, odpowiedziała.
Wokół zrobiło się pusto. On sięgnął do kieszeni płaszcza, ona do brązowej torebki. Opuścili maseczki i każde zapaliło swojego papierosa. Dystans sanitarny.
Cdn.
Grzegorz Wacławik