- Utworzony
Sto czterdziesty dziewiąty
Myśli w czasach zarazy (5)
W ubiegłym tygodniu, w kolejny dzień nieustannego deszczu, przedzmierzchową porą na wysokiej na kilkanaście metrów wierzbie (zwanej „płaczącą”) spostrzegłem tkwiące nieruchomo ptaki. Lało jak z cebra, tymczasem te nie chroniły się przed deszczem (co u ludzi pozbawionych parasoli czy kapturów byłoby nieuchronne) pod gałęziami, a wręcz odwrotnie. Przyczepione do górnych, pozbawionych odrośli i liści gałązek spoglądały nienatarczywie wprawdzie, lecz nieobojętnie w moją stronę. Jak w tym filmie sprzed pół wieku, na chwilę przed…
Wcześniej, zaraz po Aniele Pańskim, przybył do mnie zaniepokojony, jak powiedział od progu, moim milczeniem nieoczekiwany gość. Zamilkłeś 18 maja, więc dzwonię do ciebie, piszę emaile, mówił, zasiadając w fotelu naprzeciw drzwi balkonowych, osłoniętych od słońca żaluzjami, a ty nic. Jakbyś… Umarł, podsunąłem widząc, że szuka odpowiedniego słowa. No tak, zgodził się. Jednak żyję, powiedziałem, jakby to nie było już oczywiste. Ech, westchnął i pociągnął łyk białej kawy. Był rozczarowany?
Chyba jednak nie był, zbyłem niestosowane przypuszczenie, przypatrując się potem ptakom tkwiącym w odległości niewielkiej, najwyżej z dziesięć metrów ode mnie. Owszem, mój gość jest człowiekiem nowoczesnym, postępowym, ale lubi mnie, a nawet szanuje moją staroświeckość. Tacy jak on nie życzą śmierci, takim jak ja. To wykluczone. Nie jest jeszcze tak źle. Tymczasem ptaki ciągle tkwiły nieruchomo, jakby zamarły.
A może… No, nie! Przecież ten film sprzed pół wieku był fikcją! Owszem, mrożącą krew w żyłach, ale nie do pomyślenia było (jest?!), żeby ptaki krwiożerczo i gromadnie zaatakowały ludzi. To mógł wymyśleć tylko Alfred Hitchcock! Jednak minęło pięćdziesiąt lat, więc… Bo ja wiem. Na wszelki wypadek (jak to się mawia) czmychnąłem, dogaszając papierosa, z balkonu. Dopiero w środku westchnąłem: stary głupiec z ciebie. Czyli ze mnie, bo westchnąłem do siebie. Było mi wstyd. Ptaki tkwiły w miejscu aż do zmroku.
Toteż mgnienie wstydu jak skrawek lusterka w oku Kaja z tamtej bajki pozostało we mnie. Efekt COVID-19? Czyżby wirus SARS-CoV-2 trwoży (a jak twierdzą niektórzy: odbiera rozum) również w stanach zwanych bezobjawowymi? Wtedy i ludzi niestrachliwych dopadają lęki? Niewykluczone. Wprawdzie nie jestem gorliwym odbiorcą i uczestnikiem mediów, także tzw. społecznościowych (np. nie mam konta na Twitterze, co jest ponoć archaizmem, a i na FB zaglądam rzadko), lecz ilekroć docierają do mnie „stamtąd” jakieś wieści (np. komentarze i zaskakujące „polubienia” i „udostępnienia” moich, także wieloletnich, znajomych) jestem zdezorientowany. Czyżby mądrość, zdrowy rozsądek, samodzielność i oryginalność myślenia (że poprzestanę jedynie na tych atrybutach rozumu ludzkie) odeszły w niebyt? A zastąpiła je dezynwoltura, stadność opinii choćby najbardziej głupich? Rozchełstane, prymitywne emocje zajęły miejsce uczuć? Tam gdzie była miłość, rozpasała się nienawiść? Bezwstyd i ekshibicjonizm zajęły miejsca wstydu i dyskrecji? Czyżby siłę argumentu nieodwracalnie unicestwił argument siły? Jeśli nie, to dlaczego wielu apodyktycznie wykrzykuje to, co wie, zamiast wiedzieć co mówi?
Efekt COVID-19?
Niestety, nie sądzę…
Cdn.
Grzegorz Wacławik