- Utworzony
Sto czterdziesty
Namysły wielkopostne (1)
Ostatni odcinek Pamiętnika osobistego zamieściłem jeszcze w karnawale. Niektórzy zniecierpliwieni Czytelnicy przypominają, że niegdyś byłem bardziej pilny. Sprawdziłem. Szczerze mówiąc, różnie bywało. Tym razem usprawiedliwieniem (być może) będzie wyprawa, którą ledwie co zakończyłem. Podczas podróży, porzucając raz za razem linearność czasu, pokonałem 140 lat. Do mety dotarłem w ubiegły czwartek. W drodze zatrzymywałem się w wielu bliskich dla mnie, ale przede wszystkim dla mojego śp. Ojca, miejscach. Na każdym przystanku robiłem notatki. W sumie powstał obszerny dziennik podróży, który przekazałem pewnej instytucji. Nie osobiście, lecz dosyć bezpieczną w czasach epidemii (jeszcze) koronawirusa drogą. Więc dopiero teraz mogę wrócić do Państwa. Namysły Wielkopostne mam zamiar publikować co dzień. Ale zobaczymy…
Bo wracam w czasie rozpełzającej się zarazy. Pandemii. Lecz przede wszystkim w Wielkim Poście, gdy minęła już trzecia niedziela. Pierwsza, w tym niezwykłym czasie od ponad ćwierć wieku, gdy nie byłem w kościele. Owszem, jak wielu wierzących skorzystałem z transmisji Mszy św. i nabożeństwa Gorzkich Żali w internecie. Polski Kościół zachował się jak trzeba.
Jednakże jeszcze w sobotę wróciła ciągle niezabliźniona pamięć; echo mojego biegu z roku 1993. Dni i tygodnie, gdy uciekałem zarówno przed zdarzeniami, jak i snami. I chociaż po latach udało mi się wrócić do siebie, to właśnie w tym okresie (nieodmiennie) odzywa się dudnienie tamtego panicznego galopu. Poświeciłem mu dużo miejsca. W opowiadaniu, w książce i w słuchowisku… A mimo tego echo powraca.
Wtedy, tak jak teraz, był Wielki Post. Nawet nie zauważyłem, że zaczął się już Wielki Tydzień. Pędziłem jak oszalały. Nie ma dla mnie miejsca na tym świecie, goniły mnie myśli. A może to ja je goniłem?! Nagle zza zakrętu wyłoniła się bryła kościoła. Zatrzymałem się zdumiony. Przecież tyle kościołów mijałem podczas wielu poprzednich lat, lecz dopiero ten sprawił, że stanąłem jak wryty. Nie, nie zapomniałem modlitw, ale minęło tak wiele lat… Tak, zawahałem się. I nieoczekiwanie wsunąłem się do kościoła bocznymi drzwiami. Usiadłem w ławce. Boże, jaki spokój, westchnąłem. Obok mnie siedzieli milczący, zagłębieni w modlitwach i w sobie ludzie. Nagle do nawy głównej zaczęli wchodzić członkowie orkiestry. Już po chwili byli gotowi do koncertu. Czekano tylko na solistę i dyrygenta. Nie trwało to długo. Pierwsze odezwały się smyczki. Rozpoczął się koncert Stabat Mater Vivaldiego.
Od tego dnia zostałem w Kościele….
Cdn.
Grzegorz Wacławik