Utworzony

Sto trzydziesty dziewiąty

Oczywiście, że mogliśmy zostać przy soku pomidorowym, skoro jest źródłem potasu i likopenu. Ta wiedza mogła być satysfakcjonująca, jako że w trójkę, choćby ze względu na wiek, znajdujemy się, jakby tu rzec, w grupie ryzyka. Sączyliśmy ów sok łyczek po łyczku usadowieni przez kelnera (nadto przygarbionego jak na młody wiek, acz uprzejmego niczym w starodawnych filmach) przy stoliku w nieznanej mi wcześniej restauracji, przerzucając bez pośpiechu karty okazałej  księgi pt. Menu. Ponadto rozmowa, mimo lektury, była żywa. Dotyczyła informacji i dezinformacji (a zwłaszcza intoksykacji jako metody manipulacji dedykowanej elitom) sprawiających, że większość współczesnych traktuje wyobrażenia (także nie swoje, lecz przyjęte za własne) jako fakty, odrzucając w niebyt  zdrowy rozsądek.

Tymczasem ludzi w naszej restauracji przybywało. Rzeczywiście, choć wczesna, to jednak popołudniowa już była pora, więc przychodziły kobiety (niekiedy z dziećmi) oraz mężczyźni. Niektórzy wpadali na pospieszną kawę, inni na nieco dłuższą przekąskę, a kilka osób na obiad. Dwudaniowy. A my dyskutowaliśmy, równocześnie cierpliwie wybierając dania ze wspomnianej już księgi. Było nas trzech. Pierwszy, inżynier pełniący funkcję menadżera, zatem pragmatyk, lecz erudyta. Drugi był prawnikiem, uznanym doradcą spółek prawa handlowego, melomanem i pozytywistą. No i ja, emeryt, jak się domyślacie Państwo, najstarszy w tym gronie.

Każdy miał za sobą przeżyty świadomie okres PRL i obowiązkowy podówczas na studiach kurs tak zwanego materializmu dialektycznego. Czyli filozofii postępu kształtującej (jak to wówczas mówiono) światopogląd naukowy. Wtedy tam również uczono, że idee tworzą jedynie słuszne (do tego) fakty. Ta edukacja z przeszłości dodawało istotnych argumentów w rozmowie, jaką toczyliśmy.  Owszem, różniliśmy się wiekiem, lecz nie nadmiernie. Raptem: pół pokolenia.

I tak, a to unosząc szklanki z sokiem, a to opuszczając je na stolik, dobrnęliśmy do konstatacji, że współcześnie, a zwłaszcza aktualnie, odkrycie porządnej polemiki w przestrzeni publicznej jest przysłowiowym marzeniem ściętej głowy. Chociaż nieustannie trwają, często hałaśliwe jak cholera, wołania o spór merytoryczny. Mamy zaś tylko jazgot. Od rana do nocy. Dlaczego?

Zanim padła odpowiedź, niemal naprzeciw nas, barman niezgrabnie stawiając na półkach baru butelki z alkoholem, uderzył jedną o drugą, a ta spadając potraciła dwa (a może i więcej?) kieliszków. Spojrzeliśmy zgodnie w tym kierunku. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Bez strat. Tyle, że barman spąsowiał, więc wysłałem mu pełne współczucia spojrzenie. Raczej nie zauważył. Lecz ja zauważyłem na drugiej od góry półce, obok tequili i jakiejś (nie lubię, więc nie znam się) brandy, moją ulubioną whisky. A może..? zapytałem towarzyszy i zawiesiłem głos. Ależ oczywiście, niechybnie odpowiedzieli i niemal w tej samej chwili przybył do nas ten sam, ów nadmiernie przygarbiony  kelner. Poszło jak z płatka. Zanim dostarczono nam przekąskę na stoliku brylowała już butelka whisky obok srebrnego termosu-wiaderka, a w trzech szklaneczkach pływały w single malcie  po dwie kostki lodu. Nie muszę chyba dodawać, że bezzwłocznie straciliśmy zainteresowanie sokiem pomidorowym mimo jego bogactw. Innym razem, mawia się w takich chwilach. Więc i my tak powiedzieliśmy. Zwłaszcza, że akurat był karnawał, a ten, jak wiadomo, przypada raz do roku.

Dosyć szybko, bo już przy drugiej szklaneczce whisky, powróciło porzucone wcześniej pytanie: dlaczego? Dlaczego, do diaska, dookoła słychać jazgot, zaś o polemice można jedynie marzyć? Gdzie się podziała mądrość?! Wtedy menadżer powiedział, że przyczyna jest jedna. Ludzie niestety przestali samodzielnie myśleć. Pozytywista zgodził się, choć wyeliminował słowo niestety. Nie ma litości dla głupców, tak powiedział. A nawet  przywołał badania bodaj amerykańskich psychiatrów, według których jedynie pięć procent współczesnych ludzi jest zdolnych do samodzielnego myślenia. Stropiliśmy się. Zwłaszcza ja, gdyż (o czym moi Czytelnicy wiedzą) nieustannie nawołuje do samodzielnego myślenia. Czyżbym (czasem) rzucał grochem o ścianę?  A pozostali ludzie, zapytałem, drapiąc się w głowę. Nawet gdy to nie pięć, a dziesięć procent ludzi, odezwał się erudyta, to za pozostałych myślą inni, dziennikarze, blogerzy… Tacy tam, skwitował, a ja w milczeniu, rozumieją zapewne Państwo dlaczego, przełknąłem (gorzką) ślinę. Przecież samodzielne myślenie wymaga  olbrzymiego wysiłku, a komu się chce dzisiaj wysilać, kontynuował erudyta, gdy wszystko podane zostaje jak  na tacy. Mimo, że na opak. Więc mamy to, co mamy. Na zdrowie.

Nie wiem, co mogło być dalej. Nie, nie z powodów, które Państwu akurat przyszły do głowy. Sam jestem ciekaw, ale zadzwonił budzik, sen pierzchł i otworzyłem oczy. Zaraz po śniadaniu pojawiała się myśl, której nie potrafiłem (właściwie: nie chciałem) pozbyć się do wieczora.

Jeśli nie żyjemy tak, jak myślimy, wkrótce zaczynamy myśleć tak, jak żyjemy, napisał ktoś, kogo  nazwiska nie mogłem sobie przypomnieć. Jak Państwo myślą, jest to a propos, czy nie bardzo rozmowy z mojego snu.

Będę wdzięczny za odpowiedź…

 Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie