Utworzony

Sto trzydziesty siódmy

Tym razem z Sylwestra nie wracałem tanecznym krokiem. Prawdopodobnie (identycznie?) będzie i w kolejnych latach. O ile takich dożyję, należy dodać. Więc dodaję. Owszem, bez entuzjazmu, ale i bez popłochu. Nie ma sensu jeżyć się czy, odwrotnie, kulić głowę w ramiona. Ot, przywilej wieku ponad średniego. Pół wieku temu rozpoczynałem studia wszakże. Weźcie, proszę, pod uwagę tę optykę.

Owszem i noce stają się jakby krótsze. Dziwniejsze jeszcze do tego. Na przykład ostatnia. Wczorajsza. Mimo że dobrze po północy zgasiłem światło, to jeszcze przed świtem obudziło mnie współczucie. A i chwilkę temu (a może i wcześniej, bo czas podczas snu jest gęsty jak towot) byłem potwornie bezradny. Stałem oto w rogu dużego stołowego pokoju, gdy ona zbliżała się do stołu nakrytego białym obrusem. Stół, co było przytłaczające, zionął pustką. Tymczasem ona zbliżała się nieustannie. Och, wiedziałem, że nie jest to dobry, lecz fatalny kierunek, ale nie potrafiłem zareagować. Otworzyć ust nawet, a o rzuceniu się pod jej nogi nie było mowy.  Więc szła nieuchronnie. Tymczasem obok (nade mną, przede mną, we mnie) męski głos odtwarzał cytat z Księgi Rodzaju, że wszystko co żyje i się porusza, jest przeznaczone dla was na pokarm (Rdz 9,3).  Wreszcie udało mi się zareagować. Jeśli to dobre słowo. Który teraz mamy rok, udało mi się z wysiłkiem wyszeptać w  kierunku idącej ku stołowi kobiety. 2069, odpowiedziała, a ja bezradnie złapałem się za głowę. Przecież nie mogłem żyć tak długo! Lecz i ta pociecha nie przyniosła mi ulgi. W oczach kobiety tkwił bezbrzeżny, nie dało się nie zauważyć, smutek. Wtedy (na szczęście?) obudziłem się.

Zaraz po otwarciu oczu, oblany wstydem, pomyślałem o współczesnym konflikcie cywilizacyjnym. Czy jeść mięso czy wyznawać wegetarianizm? Wszak od kilku dni, ba, od kilkudziesięciu lat (jak się pewnie domyślacie) jem mięso, a w moim życiorysie nie ma (w przeciwieństwie do prof. Piotra Glińskiego chociażby) okresu wegetarianizmu.  A przecież zdaniem pani Olgi Tokarczuk, prawdziwej gwiazdy literatury i, jak mi się wydaje, feminizmu, już za 50 lat będziemy wstydzili się tego, że jedliśmy mięso. Właśnie: w 2069 roku ze snu! Lecz to nie noblistka szła w moim śnie do zionącego pustką stołu. Nie była to także Greta Thunberg, ani Pachamama. Nie, na pewno nie.

A może sen był reminiscencją przedwieczornej lektury tekstu Jerzego Wolaka, przemyśliwałem, gdy świt wkradał się do mojego pokoju, osiadając na sprzętach i meblach. Wszak to ów redaktor daje do przemyślenia wyjątek z Księgi Rodzaju( Rdz 4,3-8). Nie pamiętacie? To przypomnę. Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę. Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę;  na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą.  Wówczas Kain (uniesiony z wegańskim zapałem?) rzucił się na brata i zabił go, zauważa Wolak.

A może kobietą w moim śnie zmierzająca do nienakrytego stołu (nadal nie daje mi to spokoju) była Adriana Dix, kanadyjska minister zdrowia? Wszakże owa pragmatyczna dama była bohaterką  tekstu czytanego wczorajszego wieczora. Krótko mówiąc, zwolniła z pracy Nancy Macey, założycielkę i dyrektor Hospicjum Irene Thomas w Ladner w Kolumbii Brytyjskiej. Hospicjum to  instytucja świecka, podległa rządowi Kanady, a na pewno subwencjonowana przez kanadyjski urząd opieki zdrowotnej. Zwolniła z powodu? Odmowy wspomagania uśmiercania, czyli skracania opieki paliatywnej poprzez eutanazję. W Kanadzie, na poziomie federalnym, eutanazję prawnie określono jako działanie medyczne na równi z terapią i opieką paliatywną. Hospicja, które nie zastosują „medycznego towarzyszenie przy śmierci”, będą musiały zakończyć działalność. Nie otrzymają dotacji ze środków publicznych. Dlaczego, pytają lekarze i wolontariusze kanadyjskiego hospicjum, przekształcać miejsce, które wspaniale troszczy się o chorego aż do ostatniego momentu życia, w klinikę śmierci? Z powodu oszczędności, odpowie zapewne pragmatyczny kanadyjski rząd. Nie tylko ustami Adriany Dix.

No cóż, przemija postać tego świata, westchnąłem, wstając z łóżka. Jakiż doskonały tytuł na współczesną książkę! Tyle, że w 1954 roku, gdy panował stalinizm, swoista potęga miecza, powieść o takim tytule napisała polska pisarka Hanna Malewska. Jakże piękny jest człowiek, gdy jest człowiekiem, pada zdanie na ostatniej karcie powieści. Warto, kto nie czytał jeszcze tej opowieści, doczytać do końca. Porywająca to lektura. W VI wieku Italią rządzą Ostrogoci, św. Benedykt z Nursji zakłada klasztor na Monte Cassino, a Bizancjum realizuje program ekspansji na terytoria należące niegdyś do Rzymu. Przemija potęga miecza, następuje potęga ducha. Jadwiga Żylińska, pisarka i przyjaciółka Malewskiej, mówiła, że książka ta jest „spojrzeniem ratującym człowieka przed poczuciem absolutnej znikomości jego doczesnego bytu” (czytamy na stronie wydawnictwa „Znak”).

Jakże piękny jest człowiek, gdy jest człowiekiem.

Abyśmy o tym pamiętali, życzę wszystkim swoim Czytelnikom!

Bardzo dobrego roku!

Cdn.

Grzegorz Wacławik

 

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie