- Utworzony
Sto trzydziesty czwarty
Pan wicepremier Jarosław Gowin raczył był powiedzieć, że położy się Rejtanem, jeżeli ktoś będzie próbował na uczelniach ograniczyć wolność słowa zwolennikom ideologii gender. Czyli (o ile dobrze zrozumiałem) w razie czego, ewentualnie, jeszcze nie teraz, ale niewykluczone, że jutro, gdyby zaistniała taka potrzeba (itd.)… to pan minister nauki i szkolnictwa wyższego położy się Rejtanem. Tyle, że gender nie jest jedyną ideologia. Są inne, jeszcze bardziej stanowcze. Czy zatem, gdy na uczelniach ktoś będzie próbował ograniczać wolność słowa tej innej, nie-genderowej ideologii, także szef ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego wykona ów gest Rejtana? Przepraszam, że dopytam. Czy pan Gowin położy się w drzwiach (bo jednak Rejtan położył się przed drzwiami, raczej wrotami) udaremniając dotarcie przedstawicieli nauki do komnat ideologii, czy może padnie w poprzek ideologii, aby nie dotarła do nauki? Proszę jeszcze o nieco cierpliwość. Próbując sobie wyobrazić ów przyszły (niedoszły? ) gest wicepremiera, zastanawiam się, czy leżąc już w tych drzwiach, będzie miał twarz zwróconą do nauki (zaś plecy do ideologii), czy odwrotnie?
Być może za wnikliwie, z nadmierną drobiazgowością podchodzę do heroicznej deklaracji patrona polskiej nauki, ale doszukuję się intencji jego wyznania. Bo chociaż wszystko dziś wolno, jednak warto zapytać: po co? Wszak minister nauki i szkolnictwa wyższego ma w imieniu państwa polskiego strzec czystości (wiem, że to niemodne słowo, ale trudno o bardziej trafne) nauki. Zatem uczelnie wyższe, poniekąd z definicji, powinny kształcić studentów przekazując im wiedzę naukową, równocześnie i równolegle prowadząc badania naukowe. Także ministerstwo ma obowiązek prowadzić politykę państwa w obszarze nauki oraz szkolnictwa wyższego. Jak widać o jakiejkolwiek ideologii ani słowa. I słusznie. No więc po co się kłaść, choćby in spe?
Chyba że zgodnie z nieznanymi szerzej standardami ideologia ma być uznana za naukę. To jednak ryzykowne. Kariera kanadyjskiego profesora Christophera Dummitta, przez sporo lat autorytetu w dziedzinie badań nad płcią (gender studies), daje do myślenia. Otóż wyznał on był niedawno w „Le Point”, że pisząc swoje książki dopuszczał się fałszerstwa naukowego i nie był ( nie jest) w tym odosobniony. Z powodu? Ano, z powodu, za przeproszeniem, postępu. Skoro w północnoamerykańskich szkołach historycznych z lat 90. zapanowały dogmaty gender studies, zaś w świecie akademickim powstał cały zbiór poddyscyplin opartych na badaniach przez pryzmat tożsamości płciowej, to czemu nie on akurat? Oczywiście za tą radosną twórczością szły granty i publikacje samego mistrza oraz jego akolitów, wyznawców i (co oczywiste) epigonów oraz uznanie pewnych polityków. Ideologia w szatach nauki rozpędzała się (rozpędza) na dobre. A właściwie, na złe.
Dla nas nic nowego. Przeżywaliśmy to przez blisko pół wieku. Wicepremier Jarosław Gowin, wprawdzie znacznie młodszy ode mnie (więc studiowaliśmy w różnych latach, choć obaj w PRL), pamięta zapewne jak marksizm-leninizm, opatrzony nazwą socjalizm naukowy, wprowadzono na wszystkich uczelniach jako obowiązkowy przedmiot kształcenia. Zapewne pamięta pan wicepremier choćby Fryderyka Engelsa i materializm dialektyczny. Byłaż to nauka? No, nie. Lecz ileż powstało z tego tytułu prac magisterskich, dysertacji doktorskich i habilitacyjnych? Ileż cytowań, odwołań i przypisów w rozprawach krajowych i zagranicznych? Tysiące, a może i setki tysięcy. A nawet i jeszcze więcej. Wszak zdaniem apologetów (tak, tak, także dziś jeszcze żyjących i aktywnych, że tak powiem, publicznie) była to najbardziej postępowa dziedzina naukowa świata.
To jednak, zauważy ktoś, przeszłość. Słusznie miniona. Otóż niekoniecznie. Wystarczy wejść do księgarń na Zachodzie. Przebywając z żoną w Paryżu weszliśmy m.in. do księgarni naprzeciw Sorbony. Uczelni sławnej w przeszłości, a dzisiaj jedynie sławetnej. Otóż po przeglądzie półek z książkami można stwierdzić, że autorzy, ale i twórcy ideologii postępu mają się całkiem dobrze. Także ci , którzy u nas zapadali w zapomnienie. I ponoć niewiele się pod tym względem zmienia. Nie tylko w Paryżu.
Skoro o rozprawach i publikacjach się rzekło… Przeczytałem właśnie (prof. Andrzej Nowak), że Brian Porter-Szüc, autor najpopularniejszej na amerykańskich uczelniach syntezy dziejów Polski, przedstawia Bolesława Bieruta jako modernizatora, wyzwalającego (tak, tak) Polskę z fatalnych obciążeń jej tradycji. Czyli oczywiście, chyba nie muszę cytować uzasadnień, z wpływów kościoła katolickiego i grzechu antysemityzmu. To też nauka? Brian Porter-Szüc, profesor historii na Uniwersytecie Michigan w najlepsze (w najgorsze) usprawiedliwia represje Bieruta, komunistycznego aparatczyka, namiestnika sowietów (okres stalinizmu), który modernizując (co za tupet!) po wojnie Polskę, stłamsił biskupów katolickich! Ręce opadają. A przecież ów profesor jest członkiem rady naukowej ZIP (Zentrum für Interdisziplinäre Polenstudien ) w Europa Universität Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, czyli w Centrum Interdyscyplinarnych Studiów o Polsce. Nie wiem, czy ZIP, ale Brian Porter-Szüc jest jak najbardziej postępowy bez wątpienia. Ciekawe (marzenia czasem mam okrutnie, to prawda), czy gdyby tak Porter-Szüc choć kilka lat pożył w Polsce w latach stalinowskich, to… Nawet nie wypada kończyć.
I na koniec. Pewna pani (ale nie ta, która towarzyszyła mi przy pisaniu poprzedniego odcinka) poczuła się urażona. To co najmniej niezręczność, o ile nie bezczelność(sic!) twierdzić (napisała do mnie zaraz po opublikowaniu „Sto trzydziestego trzeciego”), że ludzie nowocześni wielu książek nie czytają. Skąd u pana taka arogancja?!
Rzeczywiście, wolumeny przepisów kucharskich czy biografie celebrytów są przecież także książkami. Z ładnymi zdjęciami, do tego…
Cdn.
Grzegorz Wacławik