Utworzony

Sto trzydziesty trzeci

Tym razem do pisania kolejnego odcinka Pamiętnika osobistego zasiadły ze mną jeszcze dwie osoby. Pewna pani i pewien pan. A właściwie jeszcze zanim usiadłem, oni już byli przy moim biurku. Przybyli (jak sądzę) natychmiast, gdy tylko do głowy przyszła mi myśl, aby koniecznie wspomnieć o filmie Nieplanowane, który ze wzruszeniem obejrzałem kilka dni wcześniej. Tak się złożyło, że było to akurat w dniu, gdy zakończyłem czytać książkę Adam i Ewa po pigułce (przypadek?) Mary Eberstadt. Publicystki m.in. „Time”,” Washington Post” czy „Wall Street  Journal” . Autorki, o której m.in. Francis Fukuyama napisał, że jest: jednym z najostrzejszych i twórczych obserwatorów społecznych naszych czasów. Nie boi się kwestionować utartych przekonań, a jej spostrzeżenia są zawsze warte refleksji. I akurat w tej kwestii się  z nim zgadzam.

Lecz zanim zacząłem niezdarnie (jak zawsze) stawiać znaki czcionką calibri 12 na arkuszu papieru formatu A-4 , to i pan, i pani stanęli mi przez oczami, oparli dłonie na mych ramionach  i nie spuszczając oczu z klawiatury, wzdychali ostentacyjnie. I przecież nie z powodu Fukuyamy, który jest jak najbardziej postępowy, przybyli do mnie moi goście (choć przecież do miana postępowych również  aspirują). Jako ludzie nowocześni, wiele książek raczej nie czytają. Przybyli  z powodu wspomnianego filmu.

Nagle pan nie wytrzymał. Na litość, prychnął, gdy ledwom zakończył pierwszy akapit. Wierzysz w te kłamstwa, człowieku?! Nie pamiętasz, że o wolność nam zawsze chodziło?!  I gwizdnął przeciągle. Po chwili pani, jakby zrozpaczona, szepnęła mi do ucha: Grzesiu, co się z tobą stało? Przecież kobieta ma prawo… lecz, nie skończyła jakby zasmucona. Mimo tego pisałem wytrwale dalej, choć byłoby przesadą zaznaczyć, że w natchnieniu. Co tu kryć, pisało mi się ciężko. Znam oboje od pół wieku. Z czasów gdy byliśmy, no tak, piękni i młodzi. Nawet jeśli nie do końca byliśmy równie piękni, jak młodzi, to ( w sumie) nie mieliśmy sobie wiele do zarzucenia. Ani inni nam. Są świadkowie tamtych dni, jakby co. No i zdjęcia, nie tylko czarno-białe. Bez retuszu.

Młodość to, rzecz jasna, radość. Wówczas byliśmy podobni do tych, którzy dzisiaj są kilkadziesiąt lat od nas młodsi.  I równie sceptyczni. Także wobec zapewnień (nie tylko estetycznych, ale życiowych i moralnych) naszych  poprzedników. Czy byliśmy otwarci na życie? A jakże! Oddani idei buntu, choć na myśl nam nie przyszło, że uczestniczymy w procesie przewartościowaniu wszystkich wartości. Tego, do którego tak tęsknił Fryderyk Nietzsche. A który dzieje się na naszych oczach, o czym piszę de facto od pierwszego odcinka Pamiętnika.

Owszem, hen (wtedy) za Zachodzie był czas kontrkultury. Czas rewolucji obyczajowej, w której (ograniczeni jednak czasem i miejscem, wszak PRL) wzięliśmy jakoś tam udział. Taka była ta nasza codzienność. Lecz obok, niejako współistniejąc nierzadko w konfrontacji, była niedziela. Pisałem już o tych dwóch nurtach ontologicznych naszych młodych lat.  Niedziela spowodowała, że niektórzy usłyszeli o encyklice Humanae vitae (1968 r) papieża Pawła VI. A na pewno dowiedzieli się z ówczesnych mediów, że wzbudziła protesty postępowych teologów i niektórych episkopatów. Był czas  buntu zachodniej młodzież, która uznała encyklikę za zamach na jej wolność. My zaś, prowincjusze zza żelaznej kurtyny, chcieliśmy być podobni  (nie tylko zewnętrznie) do naszych zachodnich rówieśników. Też pragnęliśmy swobody i wolności. Przede wszystkim obyczajowej.

Myśląc (tak po prostu), że standardy wyznacza Zachód, byliśmy jednak w błędzie. Otóż  swoboda przyszła ze Wschodu i to pół wieku przed kontrkulturą. Jako, że tak powiem, atrybut rewolucji proletariackiej. To tam, w ojczyźnie robotników i chłopów, bolszewicka komisarz i socjalistyczna feministka Aleksandra Kołłontaj postulowała wyzwolenie kobiet przez gry miłosne i ćwiczenia erotyczne dla młodych. Miały one służyć równouprawnieniu kobiet.  Widzicie więc, mówię do dwójki zdumionych towarzyszy mojego pisania, to leninizm był postępowy wobec burżuazyjnego Zachodu. Wszak już w grudniu 1917 Lenin podpisał dokumenty w praktyce likwidujące  instytucję małżeństwa oraz znoszące kary za utrzymywanie stosunków homoseksualnych i usuwanie ciąży. A młodzież z tzw. Komsomołu w niektórych regionach poszła jeszcze dalej. Otóż  wprowadzono obowiązek rejestracji kobiet (18 -30 lat), aby mężczyźni dowolnie mogli z nich korzystać na podstawie specjalnych talonów. Zaś ciąże należało usuwać. Bez problemu, rach ciach, jak chory ząb.

Zatem ojczyzną wolnej miłości była bolszewicka Rosja, a nie wczorajsi i dzisiejsi zachodni postępowcy i ich rodzimi epigoni. Pan i pani kręcą zapewne oboje głowami, ale czy głupio im, tego nie wiem, bo nie oglądam się za siebie, szukając puenty. Nie, nie zamierzam napisać, że powinniśmy się wstydzić za nasz pokoleniowy i antymieszczański bunt w tamtych czasach, ale (może?) za to, że nie wszystkim udało się wyrosnąć z młodości w odpowiednim czasie.

 I mimo, że jako krnąbrne pokolenie, tak jak nasi poprzednicy,  wrabialiśmy się, powtórzę za Wojciechem Młynarskim: w ciepłą żonę, stół z kryształem. Aż (nieco tylko parafrazując  Mistrza) ze szczęścia ogłupiali /nie obejrzeliśmy się jak /w becie już ktoś się drze/komu nawet nie w głowie że…/Nie ma jak u mamy...

Tylko potem, przepraszam za szczerość, na starość coś się porobiło w naszych głowach. Nie we wszystkich co prawda, ale na pewno i tego pana, i tej pani, którzy dzisiaj mnie odwiedzili.

Owszem, młodość to radość. Ale jest i rewers tej sentencji. A właściwie swoiste uzupełnienia, nawet dopełnienie. Że starość to mądrość.

Rzeczywiście..?

Cdn.

Grzegorz Wacławik

PS. Zarówno film jak mi książkę  Nieplanowane polecam Państwu. Zarówno rodzicom jak i dziadkom.

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie