Utworzony

Sto dwudziesty dziewiąty

Mam w pamięci ten widok, mimo że był błahy i dosyć pospolity. Po prostu szedł człowiek z obrazem, ja zaś popalałem papierosy, być może nadto zachłannie. No cóż, ciągle rzucam palenie i ciągle do tego wracam. Owszem, staram się zachować jakiś porządek, choć to głupota oczywiście. Niemniej wyznaczyłem sobie dni, w których palę i te, w których pod żadnym pozorem nie palę. Dobre i tyle, pocieszam się, patrząc na tego mężczyznę. A on idzie niespiesznie z płótnem (?) w drewnianych ramkach pod pachą, płótnem nie olbrzymim, ale jednak sporym (raczej proporcjonalnie prostokątnym), zwracającym uwagę kolorystyką. Nie, nie wygląda ani na marszanda, ani na straganowego sprzedawcę. Nie ma raczej nawet dwudziestu lat, choć ma solidną, a nawet bardzo solidną postawę. Ubrany jest w biały t-shirt, krótkie (do kolan na współczesną modłę) niebieskie spodnie, zaś na głowie ma ciemną, przykrywającą włosy bejsbolową czapkę, odwróconą daszkiem do tyłu. W jego uszach, co dzisiaj oczywiste nie tylko dla młodzieży, tkwią słuchawki wiodące cienkimi kabelkami od (lub do) smartfonu. Jeszcze nie wiem, że Donald Trump przełoży swoją wizytę w Polsce.

Ale kto to już wie wówczas? Toteż przyglądam się obrazowi, bo na nim, na białym tle stylizowane litery. No jasne, konstatuję wreszcie i z radości odkrycia zapalam kolejnego papierosa. Identyczne widziałem na pewnej znanej koszulce (ale i podkoszulce i półgolfie) opinającej tors bardzo znanego mężczyzny. Nie mogłem nie pomyśleć o Lechu Wałęsie. Więc pomyślałem. Najpierw o tym, którego ostatnio widuję (czasem) w telewizji, a potem o tamtym, którego poznałem blisko czterdzieści lat temu. O tym drugim zwłaszcza, gdyż akurat kończył się sierpień. 

Jak zawsze w tym miesiącu powraca do mnie pamięć szczególna. Osobista lekcja historii. Wszak ojciec był piłsudczykiem, niespełna siedemnastoletnim uczestnikiem Bitwy Warszawskiej, o czym pisałem w Sześćdziesiątym pierwszym. Po 19-tu latach   zmobilizowanym w ostatnim dniu sierpnia 1939 roku sierżantem rezerwy Wojska Polskiego. Później, co oczywiste dla tamtych patriotycznych pokoleń, była konspiracja i niestety nieudana próba dotarcia do walczącego Powstania Warszawskiego.  Z takim kodem wchodziłem w dorosłe życie.

Zaraz, zaraz, ktoś może zwątpić. Dom domem, a szkoła –  zapyta, a powszechna indoktrynacja, a młodzieńczość?  Owszem, przez dwanaście lat szkoły sierpień był także ostatnim miesiącem letniej laby. Wprawdzie podczas studiów ustąpił miejsca wrześniowi (na ogół Gaudeamus igitur wybrzmiewało w aulach szkół wyższych 1 października), ale ostatni dzień sierpnia był jednak definitywnym końcem beztroskich przygód. Każdego roku różnych, ale na ogół frapujących, że tak powiem. Ech, młodość chmurna i durna. Czy trwała (mimo przybywania lat) aż do Sierpnia 1980 roku?

Raczej tak, co tu kryć. Dotąd żyłem młodzieńczymi jednak codziennością i niedzielą. Kiedyś, mam nadzieję, napiszę szerzej o tych dwóch (czasem współistniejących, a często konfrontujących się nie tylko w moim sumieniu) jak gdyby niezależnych nurtach ontologicznych. Pierwszym była bieżąca praktyka życia (ze wszystkim pokusami materialnymi i, nazwijmy je, wolnościowymi), drugim sfera zachowywania się jak należy (tożsamość i tradycja).  Nie było to beztroskie, bo przebywanie na rozdrożu było dolegliwe, ale udawało się przeżywać kolejne dni i lata. I jak dobrze pamiętam, nie różniłem się od moich rówieśników. 

Czy tak by to trwało, gdyby nie 16 październiku 1978 roku? Nie wiem. Jednak gdy kardynał Karol Wojtyła został papieżem, coś zmieniło się. A na pewno zachwiała się (względna, co prawda) równowaga obu wewnętrznych porządków.  Pisałem o tym już w tym miejscu nieraz. Także w Sześćdziesiątym ósmym. Poniekąd mimowolnie codzienność i niedziela zbliżyły się do siebie, chociaż nadal płynęły obok i osobno. Później przyszedł czerwiec 1979 roku i Plac Piłsudskiego (wówczas Pl. Zwycięstwa), na którym Ojciec św. zawołał  z głębi polskiego tysiąclecia: niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi! A już za rok i dwa miesiące na bramach strajkującej stoczni w Gdańsku, a potem natychmiast na ogrodzeniach solidarnościowo strajkujących zakładów pojawiły się portrety papieża Polaka i wizerunki Matki Boskiej Częstochowskiej, a na ścianach sal, gdzie obradowały komitety strajkowe, krzyże. Zaczął się mój już dorosły wreszcie Sierpień.

Jakże to, dziwiła się wówczas tak zwana opinia (postępowa, a jakże) publiczna na Zachodzie? Jak możliwa jest ta ostentacyjna pobożność w kraju o totalitarnym reżimie?! Tymczasem tutaj ludzie modlili się Pod Twoją obronę, prostując karki i kręgosłupy. Tak to już u nas od wieków, niejako odpowiadali tutejsi wskazując na Krzyż. W końcu i tamci zrozumieli. W minioną niedzielę na moc Krzyża, na słowa św. Jana Pawła II wskazywali na Placu Piłsudskiego prezydent Niemiec i wiceprezydent USA w obecności 40 przedstawicieli innych państw. To Krzyż, to wiara i moc Ducha św. dawały odwagę tym wszystkim, o których bohaterstwie dobitnie (jak piszą agencje: mocno) mówił prezydent RP.

Czy w wśród słuchających tych słów był w grupce kontestatorów ów młody człowiek z przedziwnym obrazem na głową? I gdy inni wołali: Chwała bohaterom, on krzyczał: Konstytucja!  A może poruszony obchodami 80. rocznicy wybuchu wojny pozostawił obraz gdzieś z boku, być może na śmietniku? Nie wiem i pewnie się nie dowiem.

Ani tego, gdzie w tamto popołudnie szedł, gdzie doszedł i gdzie kiedyś dojdzie. I z czym?

A może jednak z Kim..?

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie