- Utworzony
Sto dwudziesty czwarty
Być może uciekałem od jazgotu codzienności. Jednak niewykluczone, że po prostu wyjeżdżałem. Tak jak się to robi co roku w letniej, a niekiedy nawet (jak to w moim przypadku zdarza się dosyć często ostatnimi laty) w późnowiosennej porze. W czasie, gdy się już nie nastawia się codziennie budzika, nie ma obowiązku podpisywania listy obecności ani konieczności roztropnego gospodarowanie ilością (tak, żeby starczyło i na lato, i na zimę, a i trochę zostało na wszelkie wypadek) dni urlopu. Gdy się już nie zdobywa szczytów, za to chętnie wspomina niegdyś mozolnie osiągnięte pagórki, wracając do nich (na nie) nie tylko wspomnieniami. Przychodzi taki czas na każdego i warto go poznać. Rozsmakować się w nim. Pożyjecie, zobaczycie.
Zatem było przedpołudnie ostatniej niedzieli maja, a lokale wyborcze były otwarte już od kilku godzin. Jeszcze posprawdzałem to i tamto: walizki i bagaż podróżny, aż – kilkadziesiąt sekund po pół do dwunastej – obok mnie usiadła żona, więc zapięliśmy pasy i nacisnąłem pedał sprzęgła. Samochód ruszył. Potem podróżowaliśmy drogami, także autostradami, aż pod wieczór dotarliśmy do miasta oddalonego kilkadziesiąt kilometrów od stolicy kraju. Tam, na parkingu przed hotelem, zatrzymałem samochód. Pokój mieliśmy obstalowany internetowo.
Budynek, a właściwie dwupiętrowy budyneczek, usadowiony w nowoczesnym centrum miasta, widocznie dekomponował nowoczesny krajobraz. Panorama wieżowców gęsto postawionych i ostentacyjnie nadmiernych, w których – nie trzeba było wysilić wzroku, aby odczytać światowe marki – mieściły się banki i międzynarodowe firmy i nagłe (jakby nieoczekiwanie) załamanie tego spójnego widoku poniekąd na uboczu, na owym hoteliku, do którego przybyliśmy. Musiał on bowiem pochodzić z czasu, który zgodnie uznajemy za umarły. Za dawno umarły. Mniej więcej wraz z upadkiem Austro-Węgier. To wrażenie nie trwało długo, ale zaiste byłem oszołomiony. Dopiero gdy nasze walizki trafiły na swoje miejsce w szafie obszernego i po staremu wysokiego pokoju hotelowego, spostrzegłem (i w tym miejscu) współczesność. Wyposażenie apartamentu, klimatyzacja, telewizory i Wi-Fi świadczyły, że to wszakże koniec drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku, a nie początki dwudziestego. Toteż (było to w istocie nieuniknione) i tutaj późnym wieczorem dotarły do mnie prognozy exit poll wyborów do europarlamentu. Byłem rozczarowany.
Rano, ale nie za wcześnie, bardziej około dziewiątej niż po ósmej, ale już po śniadaniu raczej adriatyckim, a może śródziemnomorskim(?), ruszyliśmy dalej. Po drodze okazało się (internet jest wszędzie), że „żółte kamizelki” także w minioną sobotę protestowały we Francji. Dopiero wtedy (wybaczcie) przypomniałem sobie, że w trzecim odcinku „ Obrazów niezapomnianych” ( 123 „Pamiętnika osobistego”) niejako zapowiedziałem, że podejmę ten temat. I co?! I zapomniałem! Wybaczcie.
Toteż korzystając z prostej jak stół autostrady włączyłem aplikacje worda (office 365) w moim telefonie i zacząłem dyktować. Po trzech godzinach (oczywiście nie dyktowałem przez cały czas, gdyż owszem jestem gadułą, ale aż tyle nie mam do powiedzenia) przybyłem do miasta portowego. Sprawdziłem moją wypowiedź. OK – zapisała się w aplikacji OneDrive, więc mogłem wyłączyć telefon. Przedtem, dosłownie minutę wcześniej, zdążyłem spojrzeć na oficjalne wyniki niedzielnych wyborów. Tym razem nie byłem ani rozczarowany, ani zaskoczony.
Skłamałbym pisząc, że przez trzy godziny podróżowania promem wyłącznie przeglądałem w telefonie moje swoiste dyktando o „żółtych kamizelkach”. Było tego sporo, ale bez przesady; Adriatyk był akurat wzburzony, więc było na co popatrzeć. Zaś większość z tego, co podyktowałem i zapisałem (postanowiłem zaciągając się kolejnym papierosem), znajdzie się w szóstym rozdziale drugiego tomu mojego „Czasu ostatecznego”. Jego zakończenie zakończy moją działalność, że tak powiem, pisarską. O czym myślę z utęsknieniem. A że moi Czytelnicy również, więc powoli rozstawajmy się. Mam nadzieję, że w zgodzie, zatem bez gorączki i nadmiernego pośpiechu.
A co o „żółtych kamizelkach” w tym odcinku „Pamiętnika”? Kim są ci protestujący ludzie? I dlaczego protestują? Walczą, bo byli nie tak dawno nie tymi, kim są dzisiaj. W czasach zachodniego dobrobytu (od lat 50.) stanowili tzw. klasę średnią, która aktualnie została wypchnięta na margines zarówno przez oligarchię francuską, jak i lewicową, politpoprawną ideologię, a także przez emigrantów z Południa. Równocześnie (niewykluczone, że nawet przede wszystkim) przez globalizację. Była klasa średnia wskutek deindustrializacji wypychana najpierw z centrów, a potem z peryferii miast przechodzi do sfery bezrobocia. I woła, że Francja umiera. A przecież nikt nie chce umierać odrzucony. Pewnie kilka lat temu pokładali nadzieje w Macronie, no ale wyszło jak wyszło. Francja jest w okresie dekadencji. To widać, nie tylko wkładając w sobotnie południa żółtą kamizelkę na ulicach Paryża.
Tymczasem nasza podróż dobiegała końca. Po przybiciu do portu, po piętnastu minutach jazdy, dotarliśmy na miejsce. Urocze, trzeba dodać. Rano schodami w dół zszedłem z naszego domu do wydrążonej w skałach przez Adriatyk turkusowej zatoki. Było wokół cicho. Być może uciekłem, a może jedynie na dwa tygodnie przyjechałem wypocząć?
W każdym razie byłem usatysfakcjonowany…
Cdn.
Grzegorz Wacławik