- Utworzony
Sto szesnasty
Czy słyszeli Państwo, że: sposób, w jaki się żyje, jest tak różny od tego, w jaki się żyć powinno, że kto chcąc czynić tak, jak się czynić powinno, nie czyni tak, jak inni ludzie czynią, ten gotuje raczej swój upadek niż przetrwanie? Może to i niepiękne, lecz takie jest życie, westchnie ten i ów. Wiadomo wszakże, że w życiu trzeba być pragmatykiem. Znacie takich mędrków? Codziennie czują się zapraszani do naszych domów. Wpuszczamy ich naciskając pilot telewizora. Niektórzy nawykowo od samego rana.
Oczywiście wśród Czytelników są znawcy Księcia Niccolo Machiavellego. I nie tylko znają wyrywki z całego tekstu. Kontemplują całość, smakują, powielają, polecają innym. Tak czynią też politycy. Wielu, a nawet bardzo wielu z nich, zbudowało model skutecznego sprawowaniem władzy według instrukcji Makiawela. Nieważne, czy świadomie czy intuicyjnie. Gdyż Książe od około pięciuset lat (od pierwszego wydania) ciągle jest ważną lekturą speców od public relations. To przecież PR-owcy i specjaliści od sprzedaży (marketingowcy) tworzą te niby różnorodne, acz jednostajne w istocie modele praktyki politycznej. Konkretnie – modele manipulacji ludzkimi emocjami. Pana, Pani i moimi także. Nie wiedzieli Państwo? No to już wiecie, skąd w zgodnych rodzinach, w gronie starych przyjaciół etc. nagle wzięliśmy się, za przeproszeniem, za łby. A każde przyjęcie wśród bliskich zaczyna się entree: tylko bez polityki.
W pragmatyce politycznej bowiem bardzo rzadko idzie o dobro wspólne. Na ogół Arystoteles jest passe. Także Jan Paweł II. Bo prawda nie ma żadnego znaczenia. Niby to niesłychane, a jednak zatraciliśmy zdrowy rozsądek. Indywidualnie i zbiorowo. Wielu przestało już nawet tęsknić do samodzielnego myślenia. Wystarcza im powtarzanie tego, co usłyszą. I pogodziło się na amen z tym, że w praktyce politycznej idzie o to, żeby zdobyć władzę, utrzymać ją, a gdy ją się straci, bezwzględnie dążyć do jej odzyskania. Za wszelką cenę.
Taki przykład z przeszłości. Dosyć dawno jeden z notabli, polityk (mimo średniego szczebla) całą gębą, niepewny utrzymania swojego urzędu zaprosił mnie był do siebie. Konkretnie do swego gabinetu. Było to przed drugą, rozstrzygającą turą wyborów, zaś gospodarz chciał, jak się domyślacie, aby ów gabinet pozostał wiecznie w jego dyspozycji. Tak to już mają. Znaliśmy się poniekąd ze słyszenia. Uznał to za wystraczające. Toteż już po drugim łyku kawy zaproponował, abym opracował mu sposób na wygranie ze swoim kontrkandydatem. Pozostało jeszcze dziesięć dni kampanii i właściwie wszystko mogło się wydarzyć. Oprócz jednego. Oprócz mojego w tym udziału. Z przyczyn osobistych, bo byliśmy z różnych stron rzeki. Nie była to rzeka nienawiści, ale wartości. Wystarczająco szeroka. I chociaż jemu nagle było wszystko jedno (władza!), ja mogłem zostać tylko po swojej stronie. Był podniecony i szastał emocjami. Że trzeba, że dla ludzi, że razem pod jego światłym kierownictwem, no i tak dalej. Jak nie on, to potop. Uznałem, że już czas na mnie. Więc powiedziałem niejako Markiem Twainem, że opowieści o mojej skuteczności PR są znacznie przesadzone. Ależ ! Nie ma ograniczeń, zrozumiał tak, jak umiał zrozumieć. Wiecie, kasa. Na to ja, już żartem, że mimo wszystko jestem bardzo drogi. Mój drogi, odpowiedział natychmiast, nie ma takiej kwoty, której nie mogę przeznaczyć na wygraną z tym (i tu padło słowa na s, które należy wykropkować). Wzruszyłem ramionami i wyszedłem.
Taki już jestem, że gotuję raczej swój upadek niż przetrwanie. Mimo że Księcia poznałem czterdzieści lat temu, pozostaję po swojej stronie rzeki. I ani myślę tego zmieniać. Tak zresztą, jak większość z nas. Wszak najważniejsze jest, aby za każdym razem stając przed lustrem nie wstydzić się swego odbicia, czy przekonywać siebie, że tego wstrętnego osobnika vis a vis nie zna się ani, ani.
Niccolo Machiavelli skończył źle. Jedyne co mu zostało, to tkliwość. Tyle, że do samego siebie. Megaloman. Poddany mękom i wtrącony do lochu zanotował: trzymałem się tak dobrze, że poczułem do siebie tkliwość. Pyszałek ma to do siebie, że choć koniec liny (której trzyma się kurczowo) nieuchronnie opada w niebyt, wrzeszczy, że to nie upadek, ale powstawanie właśnie. Macie kogoś takiego na myśli patrząc w swoje telewizory? O, właśnie też o nim pomyślałem… Tyle, że, przyznacie, tkliwości mu (jej) brak. Ale i tkliwość stała się passe. I tak przemija postać świata Makiawela, chciałoby się rzec.
A może trwa i ma się dobrze?
Cdn.
Grzegorz Wacławik