Utworzony

Sto czternasty

Oczywiście i mnie się to zdarza. Ostatnio jakby częściej. Zasiadam w fotelu i zapadam się we wspomnieniach. Tych przyjemnych przede wszystkim. O, kiedyś to i ja – mniej więcej w tym guście. Także tak macie? Zapewne. Wszak lepiej było być młodym i wesoły, niż być starszym i zgorzkniałym – wzdychamy sobie pocieszając się, że chociaż starość nie radość, to jednak młodość nie mądrość. Czyżby? Otóż zwątpiłem w to ostatnio, gdy wśród notek jakie otrzymałem „na komórkę” od moich niektórych znajomych rówieśników (lub niemal równolatków) sporo było iście kretyńskich „ostrzeżeń” przed przyjmowaniem kolędy. Starość to mądrość?! Dobre sobie…

Tymczasem dla mnie to niezwykle uroczyste coroczne (mimo, że sporo lat żyłem w oddaleniu od Kościoła) odwiedziny. Wyniosłem to z domu rodzinnego. A ponieważ właśnie dzisiaj mieliśmy kolędę (dzwonki ministrantów zapowiadające odwiedziny księdza były już słyszalne, ale jeszcze nieco odległe) zasiadłem w fotelu i trochę podróżując po pamięci poniekąd bezwiednie (?) dotarłem do niedawnego spotkania z młodymi (a na pewno młodszymi ode mnie o dwa pokolenia), którzy przynieśli (przy okazji?), swoje sprawy. Nie jest im łatwo, mówili. Świat pędzi jak oszalały, stawia bezlitosne wymagania, zaś oni muszą być skuteczni, młodzi i piękni. Słuchając miałem wrażenie, że już niekiedy nie dają rady. Ale walczą, bez chwili oddechu. Aż nagle, być może zaskakująco (bardziej dla mnie niż moich gości), uruchomił się swoisty marsz wstecz po moich doświadczeniach, czego nie potrafiłem ukryć. A nawet nie chciałem.

I mnie, wspominałem przeszłe chwile, nie było łatwo (ukłon dla rozmówców), jednak poradziliśmy sobie. Jak widzicie, prawiłem. Czy my wówczas urodzeni, dodałem, jak wasi rodzice na przykład, szybciej osiągnęliśmy samodzielność? Być może, zawiesiłem głos. A jeśli tak, to dlaczego, niby dopytywałem. Bo wychowywaliśmy się w domu, w szkole, ale  przede wszystkim na podwórku, więc byliśmy bardziej odporni i uspołecznieni. Zatem staliśmy się bardziej odpowiedzialni za siebie i za innych? Zastanówmy się, kończę pojednawczo.  Nie jestem pewny, czy porozumieliśmy się, ale była to niezła rozmowa.

I nagle (dzwonki ministrantów już bliższe, lecz jeszcze nie na moim piętrze, zatem jeszcze trochę czasu ) przypominałem sobie, jak niegdyś, już samodzielny, już dorosły, przybywałem do swoich rodziców w odwiedziny. Przynosząc także swoje sprawy. Mama, pamiętając moje młodzieńcze łakomstwo, szybko przygotowywała jedzenie krzątając się w kuchni, zaś ojciec zasiadał w fotelu i słuchał. Oczywiście musiałem być szczery, po to przybywałem. Więc opowiadałem, że wszystko niby jasne, ale wiele jednak nie. Nie, nie oczekiwałem wyjaśnień od taty. To były dwa różne światy, tak sądziłem. Teraz to już było moje dorosłe przecież życia! Do którego dotarłem przeżywając rewolucję obyczajową i rock end roll, uczelnię, a przede wszystkim życie studenckie.  A potem pracę, często pospolitą, beznadziejną.

Jak mógł zrozumieć (zauważcie, byłem wyrozumiały!), że chcę żyć nowocześnie, tak jak na Zachodzie, gdzie jest prawdziwa demokracja, postęp i nowoczesność, podczas gdy tutaj żądają, aby być wiernym i miernym? I nie ma żadnych szans nie tylko na swobodę, na ambicje, na wolność słowa, wolną prasę i  prawdziwe media…?! Ale i (jakby tamtego było mało) marne szanse na własne mieszkanie, a o samochodzie, czy choćby o pralce automatycznej można tylko pomarzyć. Wszakże talony dają z klucza nomenklaturowego. A tak będzie, perorowałem niemal rozpaczliwie, już do końca mego życia! Gdyż z jednej strony są sowieci, z drugiej NRD, z trzeciej komunistyczna Czechosłowacja, a Bałtyk to niby pięćset kilometrów wybrzeża, ale  większość zajmują poligony wojskowe? Syf i malaria, mówiło się wtedy, więc i ja tak pewnie spuentowałem monolog, nie raz i nie dwa razy.

Wtedy i owszem, także mój ojciec sięgał po swoje wspomnienia. Że najpierw pierwsza wojna światowa i głód, potem szkoła powszechna jedynie, a gdy skończył czternaście lat praca na kopalni. A na kilka miesięcy przed siedemnastką poszedł na wojnę polsko- bolszewicką. Zaś po powrocie znowu kopalnia, potem niełatwe układanie sobie życia, aż wreszcie rodzina. No ale znowu druga wojna, konspiracja, a potem nowy, za przeproszeniem, ład, czyli bolszewizm zarówno na co dzień  jak i w koszmarach sennych, sam wiesz, kwitował. Ale was – zawsze ożywiał się, gdy mówił o nas, swoich dzieciach – udało nam się z mamą wykształcić.  A przede wszystkim wychować na porządnych ludzi. Mimo, że i sowieci, i „bratnie” armie za granicami i  totalitarna ideologia, wiedzieliśmy jak was wychować. Bóg, honor i Ojczyzna. Prawda? Nie mogłem zaprzeczyć i zawstydziłem się samym sobą.

Kto wie, czy to nie z tego wstydu (takiego jak mój) całego naszego pokolenia powstała  „Solidarność”? Czy mogłaby powstać bez Jana Pawła II, polskiego Kościoła? Kto ją tworzył i nadal zachował szczerość wobec siebie wie, że nie byłoby to możliwe. Kto pamięta czarne jak może być tylko rozpacz lata osiemdziesiąte ub. wieku, kto nie zgiął w nich karku, także nie będzie się sprzeczał. Ale wszakże były domy, gdzie nie było takiego wstydu. A wręcz przeciwnie. Tam nigdy nie przyjmowano kolędy. I nie dawano ani grosza ofiary na Kościół.

I pewnie tak pozostało do dzisiaj.

Nic mi do tego. Ale tamtym domom także nic do moich wartości. Także tym, którzy wysyłają kretyńskie ostrzeżenia.  I dlatego o tym dzisiaj piszę.

Może chociaż niektórzy przeczytają…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie