Utworzony

Sto dwunasty

Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia – ktoś komuś składał życzenia, ale mężczyzna, który szedł, nawet nie zwrócił uwagi. Był zmęczony. Bardzo zmęczony. Szedł od dłuższego czasu  i nie pamiętał, ani skąd idzie, ani dokąd zmierza. Pamiętał tylko, że miał wszystko, chociaż widział, że nie miał nic. Być może uciekał, ale niewykluczone, że to on za kimś lub za czymś  gonił. Zresztą nie miało to żadnego znaczenia. Szedł przed siebie często nie za prosto, ale znając go trudno się było dziwić. A ja znam bardzo dobrze tego mężczyznę. Znam go jak nikt.

 Ale dlaczego zatrzymał się akurat w tym miejscu, jeszcze nie wiedziałem. Widziałem za to dobrze, jak wahał się. I jak w końcu wolno podążył schodami w górę. Krok po kroku. Po kilku minutach dotarł do środka. Znalazł się wśród ludzi milczących i skupionych.

Ale nie zatrzymał się. Szedł, a właściwie próbował iść dalej.  Wszak przeciskał się, bo było coraz bardziej tłoczno. Stanął, kiedy już nie mógł zrobić ani pół kroku. Wtedy podniósł wzrok do góry. Naprzeciw, na postumencie stała figurka św. Antoniego. Westchnął, gdyż wspomniał swoją matkę, która powierzyła go opiece tego świętego, gdy był jeszcze bardzo mały. Gdy był chorowitym dzieckiem i raczej spodziewano się jego śmierci, niż wyzdrowienia. I któregoś dnia mama wzięła go na ręce i poszła do kościoła na górce. Do św. Antoniego. Pamiętał o tym, choć od dawna nie był już człowiekiem wierzącym. Dobrze znałem tę historię, ponieważ znałem tego chłopca, który potem został mężczyzną. I który przez całe swoje życie szedł przed siebie.

Ale teraz stał nieruchomo. Tak jak jego vis a vis – św. Antoni. Nie spuszczali z siebie wzroku.  Aż spostrzegł ruch po prawej stronie i jak wszyscy (bo wszyscy wokół niego zareagowali) skierował wzrok na księdza, niemłodego mężczyznę, jednak raczej nieprzekraczającego pięćdziesiątki, który zbliżał się do ustawionej obok ołtarza ambony. Bracia i siostry, rozpoczął kapłan nieco pochylając się nad mikrofonem. Pewien pan podszedł  do kasy na dworcu kolejowym. Poproszę bilet, powiedział do kasjerki. Dokąd i w której klasie, zapytała kobieta. Obojętnie, odpowiedział, byle było wygodnie i przyjemnie. Bracia i siostry, kontynuował po krótkiej pauzie ksiądz, odpowiedzmy sobie na pytanie, czy ten pasażer nie jest podobny do nas? Czyż nie oddaje naszych pragnień? Czyż nie pragniemy, aby nasza podróż przez życie była i przyjemna i wygodna? I, że wcale nie musi mieć  jasnego celu? Byle była beztroska i bez zobowiązań? Ja wiem, że jest trudno. Wiem, że dnia brakuje, aby sprostać życiu. Dlatego tak przemożne pragnienie wygody i przyjemnościWiem, bo jestem z wami już wiele lat i sam jestem jednym z was. I słyszę, jak często mówicie, że na nic nie macie ani sił, ani czasu. Ale czy te wszystkie ciężary dnia powszedniego są tak olbrzymie, że nie potraficie już wznieść oczu do Pana Boga? Przecież wiemy, że tak nie jest. Wiemy, że człowiek szuka wytłumaczenia przed samym sobą, a potem przed innymi. Oczekuje zrozumienia dla swojej egoistycznie przyjętej postawy życiowej. To nic nowego; ten grzech trwa od wieków. Jeden z bohaterów „Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego tak uzasadniał swój egoizm. Głowa jest wciąż zaprzątnięta interesami, mówił, a Bóg nam mało czasu odmierzył. Dał nam dobę, która liczy wszystkiego dwadzieścia cztery godziny. Nie ma nawet kiedy się wyspać, a cóż dopiero mówić o kajaniu się?

Czy takie myślenie jest nam obce? Nam, tu dzisiaj zgromadzonym ludziom Trzeciego Tysiąclecia? Niestety nie. Kajać się? Padać na kolana? Wyznawać winy i błagać o  miłosierdzie? Ja? –  zdziwisz się. Ja nie mam grzechów. A  po chwili dodasz: ja nie mam czasu na rzeczy nieważne! I dalej : zaś grzechy to średniowiecze, ciemnogród. Wiecie dobrze, umiłowani w Chrystusie, że macie dość  czasu dla siebie, ale mało dla Boga. Dlatego proszę w imieniu nas wszystkich, przebudźmy się! Wykorzystajmy kolejną szansę, jaką w czasie Adwentu daje nam Jezus Chrystus, na poprawę swego życia. Na przeobrażenie duchoweStańmy się na powrót dziećmi Bożymi.

Widziałem, jak ten mężczyzna nagle odwrócił się i wyszedł z kościoła. Spodziewałem się tego, nie ukrywam. A potem szedł dalej. Nie chciał mieć z nikim nic wspólnego. Był obcy i chciał, aby tak już pozostało. Na zawsze? Być może. Jednak coś w nim pękło. Wbrew niemu, a może nie? Nie wiedział jeszcze. Jednak w końcu zatrzymał się. Aż zawrócił z drogi przed siebie. Pewnego dnia zwrócił się do mnie.

Nie byłem zaskoczony.

Znałem go dobrze, znałem go jak nikt. Opowiem Wam jeszcze kiedyś o nim. A może też go znacie?

Cdn.

Grzegorz Wacławik

A teraz to, co najważniejsze. Wszystkim moim Czytelnikom i Państwa najbliższym i bliskim życzę Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Z całego serca życzę spokoju, rodzinnego ciepła i wzajemnej życzliwości. Zaś w nowym roku szczęścia i satysfakcji.

Wesołych Świąt i Do Siego Roku! 

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie