- Utworzony
Sto ósmy
Ból był zaiste wściekły. Od minuty? Od kilku? Od kilkunastu?! Odkąd usłyszałem w radiu, że państwo brytyjskie jest zdeterminowane, aby wykonać ten wyrok śmierci moje dłonie zacisnęły się w pięści. I znieruchomiały w bezradnym osłupieniu. Teraz z trudem rozprostowałem palce. Ból ustępował.
Tymczasem ktoś, jakiś spiker czy dziennikarz, komentował sprawę, a ja słuchając gimnastykowałem palce dłoni. Głos przypominał, że jeszcze w lutym br. sędzia dostał dokumentacje medyczną, na podstawie której zawyrokował, że mózg Alfiego jest zniszczony. I, że można odłączyć go do wspomagania; utrzymywania chłopca w takim stanie nie było w jego interesie! Sąd trzymał się „faktów”, co przesądzało sprawę. A „faktów” (kto chce niech się oburza na użycie cudzysłowu) podczas procesu nie podważył; rodzicie nie mieli jeszcze opieki prawnej. Potem już było za późno, choć po ich stronie pojawili się prawnicy z CLC. „Fakty” przemawiały przeciw skardze rodziców na wyrok sądu pierwszej instancji przed sądem apelacyjnym. Nie chciał jej ponownie rozpatrzeć Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa; skargę odrzucił również Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Był skutecznie przeciw staraniom papieża Franciszka, przeciw gotowości do leczenia chłopca przez szpital dziecięcy w Watykanie. Był przeciw prośbie rodziców o zezwolenie na zabranie chłopca ze szpitala. Państwo brytyjskie orzekło, że w najlepszym interesie dziecka jest aby umarło. Powoli krew wracała do moich dłoni, ale teraz wisiały bezradnie.
Dobrze zapamiętałem inny, równie wściekły, ból dłoni. Właśnie wyszedłem z ciemnej sali kinowej w rozsłonecznioną ulicę i także z trudem prostowałem palce. Film, który wyświetlano w sosnowieckim, nieistniejącym już kinie Zagłębie nazywał się Incydent. Nie był w repertuarze; w Zagłębiu nie za często, ale (bodaj) raz w tygodniu działo studio dyskusyjne. Dla pasjonatów. Akurat zmierzały do końca lata 60.tych ubiegłego wieku, a ja ciągle nie wiedziałem co zrobić ze sobą po skończeniu technikum. Ponoć (mówili niektórzy, a na dodatek dosyć ważni) ciągle dobrze zapowiadała się moja kariera sportowa. Więc może jakiś klub górniczy, który zatrudniając sportowców na etatach w kopalni reklamował od wojska? A może jednak studia dzienne? Tylko jakie? Na pewno nie politechnika, nie tylko z uwagi na mordęgę z przedmiotami zawodowymi w technikum. Zatem..? Uniwersytet? Niewykluczone, ale jeśli tak tylko filologia polska. A potem dwuletnie dziennikarstwo. Dobrze brzmiało, tyle, że… Po technikum na polonistykę?! Życzliwi odradzali, inni życzliwi wzruszali ramionami; po technikum bez szans, dawali do zrozumienia. A może AWF? Niby po drodze, ale mój trener (i ówczesny mistrz) przestrzegał, że taki wybór oznacza koniec kariery sportowej. Miał swoje powody, doprawdy przekonywujące. Jak się okazało miał rację. Ale też jej nie miał. Karierę, jeśli tak wolno powiedzieć w moim przypadku, skończyłem rzeczywiście po pierwszym roku studiów. Więc miał rację. Tyle, że przyczyną, którą sam uznałem za wystarczający, był brak talentu. Więc nie miał. Zatem pożegnałem się z wyczynem bez żalu, na dodatek dosyć intensywnie. Były wakacje, a wakacje studenta… Kto przeżył ten wie, kto nie przeżył zapewne jakoś się orientuje.
Zanim jednak zawiesiłem kolce na kołkach, mniej więcej trzy lata wcześniej, targany rozterkami poniekąd egzystencjalnymi (tak, czytałem namiętnie Sartre’a), chodziłem na filmy studyjne do „Zagłębia”. Jednym z nich był właśnie „Incydent”, który opowiadał jak dwóch młodych barbarzyńców brutalnie sterroryzowało pasażerów nowojorskiego metra. Którzy wtuleni w krzesła bali się zareagować, gdy barbarzyńcy pastwili się nad kolejnym z nich, kolejnym człowiekiem. Dopiero wracający, o ile pamiętam, z przepustki żołnierz odważył się… Nikt mu nie pomógł. Gdyby to było możliwe wskoczyłbym na ekran. A gdy wyszedłem z kina, przez cały sens zaciśnięte w pięści dłonie bolały jak cholera. Wreszcie powróciła do nich krew, aż zawisły bezradnie.
To prawda, że nie jednokrotnie później zaciskały mi się pięści. To prawda, że używałem ich nie musząc wskakiwać na ekrany kin. W dzielnicy, w której wychowałem się ręce nie służyły wyłącznie do grania na fortepianie. Szczerze mówiąc, nie pamiętam żadnego amatora (z wyjątkiem dziewczyn), za to dobrze pamiętam rozbite wargi, czy podbite oczy moje, moich kolegów, ale przede wszystkim naszych przeciwników. Barbarzyńcy musieli się z tym liczyć. Ja wiem, że to echo zaprzeszłej historii; wszak minęło około pół wieku. Ale gdyby któraś z dziewcząt w mieście mojej młodości była przedmiotem agresji seksualnej obojętnie skąd pochodzących (i ilu liczących) barbarzyńców, to na pewno nie ona byłaby ofiarą. To pewne. Toteż dowiadując się o ilości molestowanych kobiet podczas pamiętnego Sylwestra w Kolonii, nie znalazłem odpowiedzi jak zareagowali na chamstwo i agresję ich mężczyźni. Chyba nie uciekli pozostawiając je na pastwę barbarzyńców?!
Wściekły ból dłoni sprawił, że połączyłem obie sprawy. Tę z sprzed wielu lat i wczorajszą. Zgoła różne. Bo czyż można zestawić bezkarność barbarzyńców w cywilizowanym świecie zachodnim, z bezwzględnością cywilizowanego państwa prawa? Czy człowiek wobec okrutnego, nieludzkiego zła jedynie może pozostać wściekle bezradnym?
Pozostawiam Państwu odpowiedź…
Cdn.
Grzegorz Wacławik