Utworzony

Sto szósty

Zajęty wieloma sprawami (moi współpracownicy nie zważają na moją metrykę, ale czy to świadczy o braku szacunku, czy wręcz przeciwnie, nie wypada mi osądzać ), zaniedbałem „Pamiętnik  osobisty”. To fakt; ostatni blog ukazał się 22 marca br., więc, nawet jak na moją – tu i ówdzie osławioną – systematyczność, dosyć dawno. Zwłaszcza, że jeszcze przed świętami miałem napisać o Poncjuszu Piłacie. No, ale nie udało się. Może zatem dzisiaj?

Oczywiście Poncjusz, gdyż takie było imię prokuratora Judei (Piłat to przydomek) był postacią historyczną, która znana jest nie tylko z Ewangelii, ale również z innych zapisków, w tym historyka rzymsko - żydowskiego Józefa Flawiusza.  W 26 roku naszej ery został mianowany przez cesarza Tyberiusza prefektem  części rzymskiej prowincji Syrii. Był to bez wątpienia awans, chociaż niewykluczone, że marzył o karierze w innym miejscu i na innym stanowisku. Kiedyś, nie tak całkiem dawno, przeczytałem w jednej z książek (a potwierdzają to inne źródła), że jego protektorem był ekwita Lucjusz Sejan, prefekt gwardii pretoriańskiej Tyberiusza. Czy znana niechęć protektora  do Żydów udzieliła się po prostu protegowanemu, nie wiemy. Niewykluczone, że tak było.

Czy zatem Sejan skłonił Poncjusza (także ekwitę) do wprowadzenie nocą proporców z wizerunkiem Tyberiusza do wybudowanej przez Heroda twierdzy Antonia? Wszak twierdza broniła dostępu do Świątyni Jerozolimskiej, miejsca świętego dla wyznawców judaizmu, zatem umieszczanie symboli cesarskich w tym miejscu było – i o tym Piłat (a tym bardziej Sejan) wiedział – bałwochwalstwem. Ale również niewykluczone, że prokurator Judei aktem tym chciał samowolnie oddać hołd cesarzowi, licząc nie tylko na jego uznanie, ale i na uznanie dworu cesarskiego, a w konsekwencji na przychylność dla przyszłych awansów.

Odkąd sięga ludzka pamięć, każdy lojalny, gorliwy i planujący własną ścieżkę kariery urzędnik (podwładny) poniekąd musi zgadywać rzeczywiste, ale i spodziewane (a raczej, które on sam uzna za takowe) oczekiwania swojego szefa. Zwłaszcza, gdy jest to szef najważniejszy. Tak było, jest i – jak się wydaje – będzie.

Jednakże na pochlebców (jest lepsze określenie dla takiego osobnika?) niekoniecznie spadały i spadają oczekiwane nagrody. Tak było i tym razem. Skarga Żydów, którzy w obronie wiary gotowi byli oddać życie, dotarła wreszcie do Tyberiusza, więc Piłat musiał zwinąć proporce. Mówiąc językiem dzisiejszym, cesarz odciął się stanowczo od samowoli urzędniczej, która – jak pisał autor przywoływanej już przeze mnie książki – tylko dzięki wstawiennictwu Sejana nie skończyła się degradacją prokuratora i przesunięciem go do innych, równie ważnych (chociaż na ogół znacznie mniej ważnych, jeśli nie po prostu poślednich) zadań. A przecież bywało i bywa znacznie gorzej.

Innym miejscem konfliktu (j. współczesny, więc nie ówczesny) między namiestnikiem Piłatem a miejscową ludnością okazała się budowa akweduktu w Jerozolimie. Prokurator Judei od swoich zwierzchników, być może od nawet od samego Tyberiusza, usłyszał, że akwedukt musi powstać. Gdy zapytał o środki na inwestycje, usłyszał: masz sobie poradzić i już. Mogło to brzmieć inaczej. Na przykład Tyberiusz mógł powiedzieć: masz wolną rękę (znacznie później mówiono i mówi się: masz zielone światło), dodając: ale bierzesz to na własną odpowiedzialność. Czyli rób jak chcesz, ale gdy się nie uda, to dasz głowę, co w owych czasach nie brzmiało li tylko symbolicznie zaś gdy ci się uda, to będzie nasz sukces. Mój, a być może i twój .

Było to zadanie, ale i pułapka. Jednak Poncjusz nie miał wyjścia. Nie wiemy, czy nie przespał wielu nocy kombinując, jak z tego wybrnąć, czy pomysł przyszedł mu nagle. Józef Flawiusz zanotował, że użył świętego skarbu świątynnego, zwanego Korbanem, aby doprowadzić wodę do Jerozolimy przez akwedukt. Oburzony tłum złorzeczył Piłatowi; lecz ten posłał żołnierzy przebranych za cywilów w motłoch. Na dany sygnał bunt żydowski został stłumiony kijami (cyt. za: Wikipedią). Niechęć (aby nie użyć mocniejszego słowa) między cesarskim namiestnikiem a ludem żydowskim była od zawsze wzajemna. Żydzi uważali się za naród wybrany i buntowali się (znacznie bardziej niż inne ludy) przeciw każdemu namiestnikowi; w ogóle przeciw rzymskiej dominacji.

Tymczasem nadszedł miesiąc nissan roku pamiętnego. I chociaż Piłat jakoś wreszcie ułożył sobie stosunki z miejscowym ludem, ucząc się na własnych błędach (Ann Wroe, brytyjska historyk), pod wieczór przed dorocznym żydowskim Świętem Paschy (obchodzonym na pamiątkę wyjścia Izraelitów z ziemi egipskiej) do jego siedziby (pretorium) przyprowadzono Nauczyciela z Galilei. Piłat wyszedł do arcykapłanów, gdyż oni ze względów religijnych nie mogli wejść do środka, co Piłat (owe uczenie się na własnych błędach) uszanował. Owszem, co nieco mógł już słyszeć o Nazarejczyku, ale to nie ciekawość skłoniła go do przyjęcia arcykapłanów. Co było dalej wszyscy wiemy.

Hm, po pierwsze nie jestem pewny, że wszyscy. Nie, nie wątpię w Państwa wiedzę, ale w swoją. Przyznam ponadto, że od lat trapi mnie pytanie, jakbym się tam wtedy zachował. I czy Piłat, taki właśnie jakim go widzę, mógł postąpić inaczej, niż postąpił. Pozwólcie, że już w następnym odcinku „Pamiętnika osobistego” wrócę do Poncjusza.

Za tydzień?

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie