- Utworzony
Setny
Pewien pan o nazwisku Wojciech Kuczok czuje się obrażony przez Kamila Stocha, a jeszcze bardziej przez Dawida Kubackiego. Nie bardzo wiem, kim jest ten nieszczęśnik – być może to jakiś celebryta, albo kto go tam wie – jednak bez wątpienia stał się „doprawdy sławny” (niewykluczone, że o to mu chodziło) dzięki felietonowi w słynnej „Gazecie Wyborczej", kierowanej przez jeszcze bardziej słynnego Adama Michnika. Dlaczego felietonista się obraził? Stoch i Kubacki obrażają „uczucia ateistyczne” owego Kuczoka, gdyż podczas transmitowanych przez telewizję (czyli TVP, a wiadomo, kto nią rządzi) skoczkowie manifestują swoja wiarę. Wykonując znak krzyża przed skokiem.
Jeżeli dziwicie się (a pewnie i w głowach Wam się nie mieści), że na Zachodzie, choćby ostatnio we Francji, coraz częściej grzmią głosy domagające się nieobecności krzyża w przestrzeni publicznej i trwają (trwały i trwać będą) sławetne procesy o usunięcie krzyża np. ze szkół, to już wiecie, jak do tego dojść mogło. W każdym z tych, że tak powiem, cywilizowanych krajów niegdyś pojawił swojski Kuczok, no i lawina ruszyła. Czyż nie o tym marzył niejaki Janusz Palikot, a przed nim kabotyn o nazwisku Jerzy Urban? Przede wszystkim o tym marzyli i nie wydaje mi się, aby ktoś rozumny w to wątpił.
Pozwólcie, że cofnę się kilkadziesiąt lat wstecz, do okresu Sierpniowej Solidarności. Tak zwany nurt socjaldemokratyczny był w niej znaczący. Któregoś dnia rozmawiałem z bliską mi osobą. Jak to będzie dalej, było pytaniem równie częstym i niepokojącym jak inne – wejdą czy nie wejdą? Nie zabrakło go więc i w naszej rozmowie. Owszem, była ona poniekąd żywiołowa, ale jej temperatura znacznie niższa, niż dzisiejsze między tymi, którzy są „za”, a tymi, którzy są „przeciw”. Także mój rozmówca był mniej porywczy, niż dzisiaj, gdy głosi ostentacyjnie, że ten czy ów (nazwiska sobie możecie sami wpisać) „będzie siedział” za łamanie „trójpodziału władzy”, czy wręcz konstytucji.
Być może prowokacyjnie, a być może intuicyjnie stwierdziłem wtedy, że nieodległy sojusz Michnika z Urbanem (wówczas rzecznikiem rządu Rakowskiego) jest nie tylko prawdopodobny, ale i możliwy. Jakże to? – zaperzył się. Po prostu jeden z nich nagle przerzuci broń z ramienia na ramię i tyle, odrzekłem. To wykluczone, zawołał ów mężczyzna. Potem był Okrągły Stół (który przyjąłem bez zdziwienia), głośna przejażdżka autem po rozmowie w radiowej Trójce obu panów (w towarzystwie p. Moniki Olejnik) w dziesięciolecie wprowadzenie stanu wojennego, oraz wiadomości „szokujące” (niektórych) o wspólnych kolacjach obu panów poświadczone pod przysięgą przed tzw. komisją Rywina. Kto mnie zna, wie i pamięta, że mnie akurat nie zaszokowały.
Trudno zarzucać współczesnej socjaldemokracji (np. Martin Schulz czy Frans Timmermans, Gerhard Schröder, ale i Włodzimierz Czarzasty) „trzymanie linii”. Ale tak to już jest, że gdy się ma dużo, to chce się więcej. Nie inaczej w przypadku tej formacji; chodzi o rząd dusz, o stworzenie nowoczesnego, nowego człowieka, o władze nad nim, no tak – absolutną. Nie przesłyszeliście się – o to chodzi przede wszystkim. Ponieważ walka klas jest już passe’, pilne stało się wykreowanie nowych horyzontów. Są nimi nowocześnie (a jakże!) pojmowane prawa człowieka, neoliberalizm, rewolucja obyczajowa, że o gender nawet nie wspomnę. Stąd inwektywy wobec ciemnej (ciemnogród, średniowiecze) większości, stąd atak na krzyż. Pan Kurczok jest żołnierzem (świadomym, czy nieświadomym nie wiem) tej ideologii. Być może doskwierało mu poślednie miejsce w szeregu, więc postanowił wysforować się na czoło. I „dobrał się” do Kamila Stocha i Dawida Kubackiego.
Ponieważ w tamtym towarzystwie nic nie może być wprost, więc i nieszczęśnik Kuczok swoją fanfaronadę ubrał w tajemniczo brzmiące słowa. A to napisał, że sukcesy polskich skoków straciły swój wymiar metafizyczny, w postaci Kamila Stocha udało się bowiem „wyhodować” maszynę do wygrywania, a to, że martwi go pobożność naszego pogromcy igielitu (Kubackiego), czy kabotyńskie: w żadną pracę z psychologiem nie uwierzę, dopóki to nerwowe „Wymię ojca…” będzie poprzedzało każdy dojazd do progu. Wygląda na to, że w przypadku skoczka z Nowego Targu wiara w Boga jest silniejsza od wiary w siebie. Gdy zapytacie, czy Kuczok kpi, czy o drogę pyta, wykażecie się nadmierną delikatnością; wynurzenia tego, pożal się, felietonisty zapewne zasługują na mocniejsze słowa. I jak słyszałem, takich nie zabrakło.
Każdy wasz krok zmierzać winien do tego, aby waliło się wszystko: i państwo, i jego moralność. Zostaniemy tylko my, którzy zawczasu wyznaczyliśmy siebie do zagarnięcia władzy; mądrych pozyskamy, a na plecach głupców pojedziemy. Nie trzeba się tego wstydzić. Trzeba wychować na nowo pokolenie, aby uczynić je godnym wolności. Organizujemy się, aby brać ster w ręce. Wszystko co leży na drodze i samo nam idzie w ręce, musimy brać. Wstyd nie brać.
Brzmi znajomo? Nie, to nie Kuczok. To Piotr Wierchowieński, bohater „Biesów” Dostojewskiego. Jeśli nie pamiętacie, albo chcecie sobie przypomnieć, kim był ( i na kim wzorował się pisarz tworząc postać tego ananasa około sto pięćdziesiąt lat temu), sięgnijcie do książki.
Najlepiej bezzwłocznie…
Cdn.
Grzegorz Wacławik