Utworzony

Dziewięćdziesiąty dziewiąty

Pani Alicja, mama czteroletniej Helenki, przed zaśnięciem córki czytała jej (czytanie dzieciom nie wyłącznie przed snem jest jak najbardziej godne uznania) nie tylko jednak bajki. Często (a może nie tak często?) mama czytała (czyta) Helence Konstytucję RP. Nie ma się co dziwić, rodzice korzystają wszak ze swoich, nomen omen, konstytucyjnych praw do wychowania dzieci. Nie mnie oceniać dobór ich lektur dla swoich dzieci. Pani Alicja wybrała akurat Konstytucję, a dajmy na to pani Sandra Królewnę Śnieżkę, pan Paweł, człowiek ambitny i nowoczesny, Zdolne dziecko, zaś pani Magda, która młodość spędziła w oazie młodzieżowej Ruchu Światło-Życie, książeczkę Pan Bóg kocha dzieci.

Tyle tylko, że panie Sandra i Magda i pan Paweł są, że tak powiem, mało oryginalni. Zwyczajni, nie ma co ukrywać. Co innego pani Alicja! Wszak czytanie przed snem czteroletniej córce najwyższego prawa Rzeczypospolitej Polskiej (Art.8, pkt 1) jest po prostu bohaterskie. Przecież każdy z nas (lub niemal każdy) czytał  lub czyta dziecku przed snem. Czy jednak starczy nam pamięci, a przede wszystkim wyobraźni, aby ujrzeć minę naszego dziecka, gdy już zapadające w sen nagle usłyszy: 1.Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej. 2.Władzę ustawodawczą sprawują Sejm i Senat, władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Rada Ministrów, a władzę sądowniczą sądy i trybunały (Art. 10).  Przyznam, że ja nie daję rady.

Toteż ciekawi mnie (wybaczcie), czy Helenka zasłuchana w Konstytucje zasypia lepiej? Szybciej i spokojniej? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast na pewno (gdyż pisze o tym jej mama), że dziewczynka któregoś dnia, gdy zapadała w beztroski (mam nadzieję) sen, a p. Alicja odłożyła już Konstytucję na półkę, zapytała (zaniepokojona?): Mamaaa, gdzie jest ta książka o Polsce? Owszem, dzieci są genialne (pisałem już o tym niegdyś), ale, jakby tu rzec, bez przesady. Ale dość o tym.

Nie wypada w pierwszym noworocznym odcinku „Pamiętnika osobistego” nie rozpocząć od życzeń. Owszem, w noc sylwestrową, zarówno przed jak i po północy, pracowałem klawiaturą mojego telefonu wytrwale i serdecznie (odwzajemniając się nie tylko za urocze grafiki czy obrazki, które są – nie ma co się spierać – wyrazem czasów współczesnych, a więc i technologii), jednak nie dotarłem do wszystkich moich Czytelników, zatem nadrabiam zaległości.

Życzę wszystkim Państwu, aby Nowy 2018 Rok nie przyniósł nam bolesnych i nieoczekiwanych zaskoczeń, a wiele godzin, dni, tygodni wypełnionych było radością, zdrowiem i optymizmem. Życzę, aby ten rok zdominowały miłość i wzajemny szacunek. Wiele szczęścia i tyleż samo satysfakcji!

Tak mi się ułożył Sylwester, że niekiedy wpadałem (krążąc to tu, to tam) na bitwę telewizji o oglądalność. Polem bitwy były miasta Katowice, Warszawa i Zakopane oraz miliony widzów przed telewizorami. Rywalizacja jak co roku, jak od lat, była zaciekła. Stawka do wygrania  –ogromna. Pieniądze, pieniądze z reklam. Nie tylko w tamten wieczór, także w najbliższej, a pewnie i dalszej perspektywie czasowej, co ma zasadnicze( decydujące) znaczenie dla budżetów tych mediów.

Jak się okazało artysta z Puerto Rico i piosenkarz o nazwisku Martyniuk zdeklasowali konkurencję. Nic mi do tego, ale z faktami się nie dyskutuje.

O zwycięstwie artysty Martyniuka and company dowiedziałem się nazajutrz, a właściwie blisko południa 1 stycznia. Byłem już (rzecz jasna) po porannej toalecie, po zjedzonym (bez nadmiernego apetytu) śniadaniu, już po bezsensownym (chociaż opis na opakowaniu zapowiada rewelacyjne działanie) zażyciu antidotum (a może nawet dwóch tabletek?) na chorobę wszechczasów i już po wypiciu blisko półtora litra wody średniogazowanej…

To fakt, wtedy co innego ma się na głowie, ale mimowolnie wcisnąłem pilot telewizora kierowany podchwytliwym pytaniem: ciekawe, co tam na świecie? No i właśnie – Zenon Martyniuk.

Jedni cieszyli się, inni mniej.  Jako wychowankowi rock end rolla daleko mi do discopolo. Nie bliżej mi do współczesnego  umpa- pumpa, a także do „elitarnego”  bejbi, bejbi. Oczywiście najchętniej spędziłbym Sylwestra przed telewizorem, gdyby na estradzie wystąpiły „moje” zespoły.  Pamiętacie inżyniera Mamonia (Zdzisław Maklakiewicz): mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem? Może ze mną nie aż tak, ale dosyć blisko.

Jednak wszystkie telewizje moje (z inż. Mamoniem w tle)  prośby o znane utwory podczas sylwestrowej nocy puszczają mimo uszu. Walczą o oglądalność. Czyli, jako się rzekło, o pieniądze z reklam. Tłumy przed estradą, a przede wszystkim przed telewizorami, przemawiają do wszystkich agencji marketingowych bogatych i mniej bogatych firm. Jedne telewizje wygrywają, inne przegrywają. I tyle.

No, ale Sylwester minął i trwa nowy rok. Bez dwóch zdań - zapowiada się ciekawie. Przy okazji ukłony dla p. Alicji, mamy Helenki.

Zatem jeszcze raz – bardzo dobrego roku.  I (mam nadzieję) do zobaczenia.

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie