Utworzony

Dziewięćdziesiąty czwarty

Pułkownik miał, zaznacza Vladimir Volkoff, zawsze w życiu szczęście. Na dodatek był przystojnym mężczyzną, ale wspominam o tym mimochodem. Gdyż to szczęście (przede wszystkim) zaważyło na karierze zawodowej tego oficera. We Francji nie ma w tym niczego nadzwyczajnego; ponoć Napoleon Bonaparte zwykł pytać o nie każdego kandydata na generała, żądając szczerej odpowiedzi. Aspirant gdy przyznał, że akurat pod tym względem to on nie za bardzo… i tak dalej, musiał zapomnieć o awansie. Nie mam pojęcia, jak było w PRL, gdyż jako podchorąży (po studiach) zostałem przeniesiony do rezerwy. Na pewno na ten temat chętnie wypowie się (jeśli kto ciekawy) pułkownik Mazguła, który jak wiadomo, lubi  wypowiadać się publicznie. Na ogół, jak choćby ostatnio, idiotycznie.

Tymczasem francuski pułkownik (z powodu urody nazwany Ślicznym Blondynkiem, a z powodu charakteru Fałszywcem) zszedł ze statku Sedi –Ferruch w porcie Sète i złożył oczekującym dziennikarzom krótkie oświadczenie. Nie zważając na niebezpieczeństwo opuściłem kraj, który dostał się w ręce zbuntowanych generałów. Był kwiecień 1961 roku. Francja broniła swego, zaś algierski Front Wyzwolenie Narodowego walczył o niepodległość. Pułkownik, jako wysoki oficer francuski w Algierii, walczył z FWN z całych sił, zaznacza Volkoff. Jednak do Francji po prostu wyjechał na urlop i już na statku dowiedział się, że akurat władze w Algierii przejęli owi  generałowie. Więc nie wygnało go  z kraju żadne niebezpieczeństwo, ale karta urlopowa. Tyle, że to pierwsze znakomicie lepiej brzmiało w ustach Fałszywca. Nie to, żebym czepiał się pułkownika Mazguły, ale musicie przyznać, że on także dba, aby jego wypowiedzi lepiej brzmiały. Jak choćby ta o kulturalnym przebiegu stanu wojennego.

Śliczny Blondynek (vel Fałszywiec) po złożeniu, mówiąc z przekąsem,  heroicznego oświadczenia, udał się do Paryża do dowództwa. A konkretnie do generała, od którego zależały dalsze losy jego kariery. Tam usłyszał, że prezydent kraju postanowił negocjować pokój nie ze zbuntowanymi (i sprzyjającym Algierii francuskiej) generałami, ale z Frontem Wyzwolenia Narodowego. Algieria zostanie oddana, powiedział generał, z ręki do ręki, zaś pucz  generałów zostanie stłumiony. Jednak pułkownik dowiedział się, że musi dalej walczyć z FWN (jak gdyby nigdy nic), gdyż idzie o aby, aby negocjacje nie przerodziły się w kapitulację. Dziwne? Niekoniecznie. Żołnierze, także oficerowie, nie są od polityki, a od wykonywania rozkazów. Jak mi się wydaje pułkownik Mazguła był tego samego zdania. Oczywiście, zanim przeszedł do rezerwy.

Już w następnym roku (1962) niepodległość republiki Algierii została proklamowana. Tymczasem obaj konferujący w Paryżu wysocy oficerowie raczej nie sądzili, że nastąpi to tak szybko. Nie wiedzieli również, że Francja, jaką znali, przechodzi już do historii. Skąd mogli wiedzieć, że już za pół wieku sześćdziesiąt procent ludności (w tym zlaicyzowanym społeczeństwie francuskim) wierzyć będzie w magie i czary. A jedna wróżka przypadać będzie na osiemdziesiąt osób, podczas gdy jeden ksiądz katolicki na pięć tysięcy Francuzów. Nie wiemy, czy Fałszywiec zatęsknił kiedyś do, nazwijmy to, starej Francji. Wiemy, że na pewno do stanu wojennego tęskni pułkownik Mazguła. Czyli do PRL.

 Jeszcze jednak trwał kwiecień 1961 roku. Po rozmowie z generałem pułkownik w świetnym nastroju wszedł do restauracji Lapérouse, gdzie oczekiwał go brat. Znany dziennikarz. My byliśmy przeciwko wojnie w Algierii, powiedział brat, gdy na stole pojawiły się pierwsze potrawy. Jacy my, zapytał pułkownik, mimochodem śledząc zręczność kelnera. Na ustach brata pojawił się uśmiech politowania. My, postępowa lewica, powiedział. Nie lewica radykalno-socjalistyczna i burżuazyjna, która była za represjami. My dla których „naród” to paskudne słowo, mieszczące w sobie całą masę idei reakcjonistycznych. Pułkownik podniósł wzrok znad talerza. Francuscy rewolucjoniści ciągle gadają o narodzie, powiedział niedbale i wrócił do jedzenia. Brat nie zamierzał odpuścić: francuscy rewolucjoniści, mój drogi, z Robespierrem na czele, byli faszystami. W swoim czasie byli użyteczni, bo załatwili łajdaków, no, w każdym razie zapoczątkowali ich upadek, ale i tak byli faszystami. Ale wracając do głównego wątku…. My umiemy opinią publiczną posłużyć się, perorował nie przerywając jedzenia. My wiemy, że trzeba mówić ludziom to, co chcą usłyszeć. Pułkownika Mazguła na pewno zalicza się do postępowej lewicy. Bez dwóch zdań.  

 Owszem, minęło ponad pół wieku, pomyślałem przerywając czytanie Oprawcy Vladimira Volkoffa, jednak kwestia opinii publicznej ciągle jest najważniejsza. Mieć za sobą opinię publiczną to marzenie każdego polityka. Każdej władzy i każdej opozycji, która przecież kiedyś zostanie władzą; wierzy w to, nie ustając w nadziei i działaniu. Także „korzystając”z „erudycji” pułkownika Mazguły.  

Cdn.

Grzegorz Wacławik

PS. Jeśli Wam mogę coś doradzić to czytajcie książki. Ponad 60 procent Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku ani jednej książki. Na wszelki wypadek – czy przywołując przy okazji pułkownika Fałszywca pułkownika Mazgułę nadto mieszam fikcję z rzeczywistością?  A da się inaczej..? 

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie