Utworzony

Dziewięćdziesiąty trzeci

(…) Rzym stał się dla niego naglącym niespodziewanie wyzwaniem 16 października 1978 roku. Miał wówczas dyżur dziennikarski (tak zwany nocny) w drukarni przy ówczesnej  ul. Liebknechta w Katowicach. Tam usłyszał, że Polak został wybrany papieżem. To co niebywałe i co było poniekąd obok jego spekulacji intelektualnych, stało się faktem!

Dyżury w drukarni przypadały kilka razy w miesiącu, także im, publicystom. Był taki zwyczaj w jego dzienniku, gdyż nie było etatowych dyżurnych. Toteż nocne (w istocie wieczorne) zadanie redaktorów, owszem dodatkowo płatne, polegało na przypilnowaniu wydania gazety w terminie oraz uzupełnieniu jej  o wiadomości, które pojawiały (lub pojawić się mogły) późnym wieczorem

Przybył do drukarni w ten wieczór w czasie, kiedy teksty wcześniej złożone (z ołowianych czcionek) przez linotypistów, odbite już na arkuszach papieru, leżały przed pracownikami korekty. Akurat wyłapali niezręczności gramatyczne autorów (które umknęły sekretarzom redakcji) oraz błędy linotypistów. Nic szczególnego, norma. Wrócił  do swojego pokoju, a za chwilę któraś z dziewcząt przyniosła mu kawę. Także norma. W korekcie pracowało cztery, najwyżej pięć osób, wiec nie zawsze kawę przynosiła ta sama osoba. Zgodnie ze zwyczajem,   po pierwszym czytaniu odbitki (tzw. szczotki) z poprawkami korektorskimi wracały  do linotypistów, aby po naniesieniu przez nich zmian, wrócić do korekty do drugiego czytania. Aż wreszcie, po kolejnie poprawionych szczotkach, szef zespołu podpisywał tzw. superkorektę. Było po wszystkim.

Szybko skonstatował, że nie ma żadnych opóźnień. Pracowano spokojnie. Grało radio i rozpoczynała się „Muzyka i Aktualności”. OK. I nagle, przerywając jakąś melodię, połączono się z korespondentem radia w Rzymie. „Habemus papam” - rozległo się z balkonu Bazyliki św. Piotra i głosy w pomieszczeniu korektorów umilkły. A za chwilę gruchnął krzyk radości: Polak papieżem! Stanął w drzwiach. Nagle jedna z korektorka, dziewczyna skromna i oszczędna w emocjach, rzuciła mu się na szyję. „Słyszał pan redaktorze? Słyszał pan!? Kardynał Karol Wojtyła z Krakowa został wybrany papieżem!” Już za kilka minut na dalekopisach pojawiła się krótka informacja prasowa PAP. Rzeczywiście. Polak papieżem. Oczywiście był radośnie zaskoczony. Jak wszyscy.

Jak wszyscy? Niekoniecznie. Wprawdzie radości nie zamierzali ukrywać ani korektorzy wszystkich gazet, ani maszyniści, ani zecerzy czy metrampaże, jednak redaktorzy dyżurni dzienników partyjnych miny mieli niepewne. Ambaras. Owszem, gdyby papieżem został kolejny Włoch… Och, wtedy do środka gazety, na tzw. podwale drugiej czy czwartej strony daliby mały szpunt, co najwyżej nonparelowy z wytłuszczonym tytułem w rubryce: „ Z kraju i ze świata” . I być może ze zdjęciem nowego papieża.

Tymczasem Ojcem Świętym został Polak. O randze każdej niesamowitej wiadomości decydują wyłącznie szefowie, a nie żadni tam redaktorzy dyżurni. To było jasne jak słońce. Akurat gazeta, w której pracował, była dziennikiem sportowym, więc spokojnie, nie jego problem, udał się do zecerni, no tak popatrzyć, pogadać. A tam? Niby bezruch, oczekiwanie, trochę normalnie, jeszcze radośnie, lecz za oszklonymi ścianami pokojów dziennikarskich?! Kurcze blade, panika! Redaktorzy dyżurni dosłownie pienią się uwieszeni u telefonów. Wyrywają sobie słuchawki, krzycząc do siebie, obok siebie, mimo siebie. No i co, pyta, gdy nagle jeden nich jak oszalały wypada ze swego pokoju. Dzwońcie do komitetu wojewódzkiego, taką nam dali radę skurczybyki, odpowiada. No i co dzwonicie, on pyta niedbale. No tak, ale tam, wyrzuca ów człek, nikt nie podnosi słuchawki. To dzwońcie do naczelnych, podpowiada niby z troską. Też nikt nie odbiera, krzyczy tamten zawracając do swego pokoju. Po chwili wpada na zecernię następny. A „Trybuna Ludu” co robi, zahacza go jak gdyby ze współczuciem, przypalając zagotowanemu papierosa. Gdzież tam, papieros trzęsie się w dłoni tamtego. I wyrzuca jak karabin maszynowy:  Moskwa milczy, komitet centralny rozkłada ręce, katastrofa, niemal krzyczy i wyrzucając papierosa na ziemię pędzi przed siebie. Chciałoby się zauważyć na złamanie karku.

Ile to trwa? Czterdzieści minut, godzinę? Bezruch i czerwone twarze redaktorów dyżurnych, wahania decydentów wahaniami, oczekiwania na wieści z Kremla oczekiwaniami, uzgodnienia partyjne uzgodnieniami, ale technologia produkcji gazet jest rygorystyczna;

każde nadmierne opóźnienie to chaos w grafiku druku, zaś w konsekwencji opóźnienia w dystrybucji i klapa sprzedaży. Głowy polecą. Byle tylko to.  Wszakże nade wszystko  duża część nakładu – połowa, trzy czwarte – nie trafi rano do czytelników, co oznacza, że prawdziwa prawda o jedynie słusznej linii partii pójdzie na przemiał. Coś niesłychanego!

Wreszcie, jeden z redaktorów naczelnych zadzwonił do swojego dyżurnego. Dajcie, mówi, szpunt: dwa akapity (które podyktował), i małe zdjęcie, główkę tego człowieka. Na pierwszej stronie, na górze, od lewej. I rozłączył się.

 „Tego człowieka”, kardynała Karola Wojtyłę, który właśnie został głową światowego kościoła katolickiego, komuniści uważali za swojego największego wroga. Tymczasem to właśnie on przyjął imię Jan Paweł II. Czyż nie było powodów do przerażenia?! Czyż nie jest zrozumiałe, że każdy z tych nieszczęsnych dyżurnych przeklinał i rozpaczliwie wzdychał: dlaczego to na mnie akurat wypadło?! Balon przerażanie i bezradności, który zawisł nad ich głowami z ogłoszeniem wyniku konklawe niby tkwił w bezruchu ale przecież gniótł do ziemi. Toteż, gdy wreszcie dotarła decyzja ważnego naczelnego (podobno zaprzyjaźnionego z samym Gierkiem), żeby dać dwa akapity  „o tym człowieku” z balonu uszło powietrze. Ulga; mogli wrócić do zwykłej pracy. Uff. Wreszcie odetchnęli, byli usatysfakcjonowani. Być może także z wyboru papieża Polaka. Chociaż, kto to wie (…)

Fragment z drugiego tomu mojego „Czasu Ostatecznego” przytaczam z okazji  39. rocznicy wyboru przez konklawe Jana Pawła II.

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie