- Utworzony
Dziewięćdziesiąty drugi
Ciągle powstają nowe powieści nowych pisarzy. Mam już wystarczająco wiele lat i za sobą dekady użerania się (dosłownie) w poznawaniu twórczości młodych pisarzy, którzy zrywali (i zrywają) z klasyką, czy akademizmem. Jakkolwiek ochrzczone bywały te dzieła rewolucyjne. Moja wina, przyznaję, a propos tego użerania się. Łamałem sobie głowę, nie przesypiałem nocy, zaniedbywałem obowiązki, byle tylko być au courant. Obowiązek inteligenta, zwłaszcza inteligenta pierwszego pokolenia. Wiele rewolucyjnych książek było jak opakowanie gumy do żucia; ciągle miałem suchość w ustach, więc sięgałem po kolejną drażetkę. Potem po następną paczkę, niekoniecznie przy następnym rozdziale. I po kolejną, aż wreszcie docierałem do ostatniej stronicy. Niekiedy wówczas musiałem napić się. Oczywiście, nie wody, jak się domyślacie. Piłem w samotności.
Nie mam z tego wiele pożytku (z czytania, a nie picia), ale, co najgorsze, nie przeszło mi to niestety. Także podczas ledwie co minionych wakacji nie odpuściłem. Licho wie z jakiego powodu (czyż była to recenzja cenionego przeze mnie krytyka?), wybrałem w internetowej księgarni kilka książek autorów, zaliczanych do kolejnej w moim życiu nowej fali i wrzuciłem do koszyka zakupów. Nie były to duże pieniądze, bez przesady. Zwłaszcza, że waga dostarczonej mi przesyłki była imponująca. Zwłaszcza dla kuriera. Odstawiwszy dostarczoną paczkę i odbierając należność w gotówce nieustannie ocierał pot z czoła papierową chusteczką. Nie jedną. Wzruszył ramionami, gdy usprawiedliwiałem się, że w tym roku jestem pozbawiony atrybutów wakacji. Więc czytam. Dużo czytam, dodałem dźwigając dumnie czoło, co jednak nie zrobiło na kurierze żadnego wrażenia. Burknął do widzenia, schował pieniądze do pugilaresu i ani razy nie odwrócił głowy, mimo że odprowadzałem go wzrokiem. Miał mnie dość. Być może czekało na niego jeszcze kilku dziwaków, więc oszczędzał emocje.
Odpakowałem przesyłkę bezzwłocznie. Natychmiast, no, może po zaparzeniu kawy (dziesięć minut?) przystąpiłem do czytania. Zacząłem z grubiej rury, konkretnie od najgrubszej (jeśli nie jeden kilogram, to na pewno grubo ponad pół kilo) książki. Blisko dziewięćset stron. O autorze wiedziałem już co nieco od wspomnianego krytyka. Także notka na obwolucie podawała, że to młody i ceniony, nieco ponad trzydziestoletni pisarz, a także dramaturg i scenarzysta znanego serialu, o którym także już słyszałem, chociaż nie widziałem ani jednego odcinka.
Więc czytam. Nieźle. Wartko, zgrabnie, dynamicznie. Już na początku objawia się ktoś stanowczy, a nawet bezwzględny. Nie wiem, kto zacz, ale wiem, że to ktoś ważny. Istotnie – na bodaj trzechsetnej stronie wiedziałem, że nie pomyliłem się. Nie jest źle, myślę sobie, tkwiąc jeszcze na pierwszych stronicach; bohater jest antypatyczny, ale bez takich nie byłoby literatury. Choćby Fiodor Karamazow przychodzi mi nam myśl, choć nie wiem, czy stosownie. Potem pojawiają się on i ona. Małżeństwo z dwuletnim stażem. Młodzi inteligenci, pisarz i dziennikarka, którzy przeżywają kryzys. Nie mogą spłacić kredytu mieszkaniowego, ale przecież nie tylko to! Jest im źle ze sobą akurat. Na pewno przyczyną nie są cycki. Jakie cycki, już wyjaśniam. Są ważne – z ich powodu, wzięli ślub. To znaczy: pisarz, gdy je zobaczył po raz pierwszy, oszalał ze szczęścia i zapytał, czy ona zostanie jego żoną. Zgodziła się. Cynik powie – powód dobry, jak każdy inny. Zwłaszcza, że cycki (w dawniejszej literaturze zwane biustem, co najwyżej piersiami) działają nie tylko na pisarza. Także, jak przypuszczam, na kochanka dziennikarki, starszego ,ponad pięćdziesięcioletniego bogacza. Dziennikarka zdradza pisarza i mówi mu o tym. Ten jak gdyby rozumie. Nie ma o sobie najlepszego zdania. A nawet złe.
Jeszcze wcześniej (tzn. zaraz po zdradzie) kochanek radzi dziennikarce, żeby zostawiła męża, a wtedy on pomoże jej odzyskać etat, który straciła wskutek restrukturyzacji zatrudnienia w redakcji ogólnopolskiej. Odrzuciła ofertę mówiąc, że kiedyś podniosła pisarza-męża z ziemi (oczywiście nie dosłownie, wiemy o jakie dźwiganie chodzi), więc teraz nie może pozwolić, aby tamten znowu upadł. Czytelnik kwituje ze zrozumieniem –leżącemu na ziemi pisarzowi należy się bezwzględnie współczucie. Nawet wyrażane językiem, jakby tu rzec, mało literackim. Pisarz -mąż nie jest dłużny dziennikarce, nie tyle we współczuciu, ale w języku na pewno. Ale także, bądźmy sprawiedliwi, we współczuciu. Tyle, że nie od razu. Słowem, nie mogą spłacić kredytu, wynajmują mieszkanie w Warszawie i wyjeżdżają do rodzinnego miasteczka pisarza. Wnet okazuje się, że kłopot z kredytem mieszkaniowym to igraszka.
Wieszcz napisał onegdaj, że chodzi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Znany młody autor książki trzyma się tego przesłania. Na pewno jeśli idzie o ów giętki język (w starych czasach określało się go jako kuchenna łacina). Od góry do dołu strony. Czy to o uczuciach mowa, czy o czymkolwiek innym. Aha! Akcja powieści (a nie dotarłem jeszcze do końca co prawda, ale raczej wiem już, co pomyśli w dalszej części głowa pisarza) rozgrywa się przeważnie w owym miasteczku, gdzie beznadzieja, krajobraz popegeerowski, zaćpana i zachlana młodzież, zidiociali starzy, lokalni gangsterzy, miejscowy układ, gusła, ciemnogród, morderstwo. Odrażająco, brudno, źle.
Na chwilę przerywam czytanie książki i włączam telewizor. Trwa akurat magazyn kulturalny. Odpocznę, myślę sobie. Jedną z główny cech sztuki współczesnej jest pewna umowa, powiada uczestniczka audycji, a inni krytycy kiwają aprobująco głowami. Więc kontynuuje: umawiamy się, że przeniesiona do galerii kupa gruzu jest dziełem sztuki. Podczas gdy pozostawiona na ulicy, dodaje ktoś inny, jest po prostu kupą gruzu. Natychmiast przypominam sobie niegdysiejsze obieranie ziemniaków z Zachęcie jako wielkie wydarzenie artystyczne.
Książka, która czytam jest także wydarzeniem artystycznym. Jak ktoś z Państwa będzie zainteresowany zwarciem pewnej umowy z młodym znanym pisarzem, musi najpierw poszukać jego dzieła na półkach księgarskich. Znajdziecie, czy nie, to bez znaczenia. Gdyż młody znany pisarz już ją z Wami zawarł, a tego typu umowy są jedną z głównych cech sztuki współczesnej. A na pewno nie macie nic przeciw sztuce,
Na pewno?
Cdn.
Grzegorz Wacławik