Utworzony

Dziewięćdziesiąty pierwszy

Kiedy uznano w Europie, że czas wojen zagrażających państwom Zachodu minął bezpowrotnie? Może podczas najazdu na Gruzję przez Rosję w 2008 roku? Niekoniecznie. Generał sir Richard  Shirreff  zauważa, że mimo tej agresji NATO nadal dążyło do partnerskich stosunków z Kremlem.  Może zatem uznano to nieco później? Nie bardzo. Tenże sam generał, (do 2014 roku były zastępca naczelnego dowódcy Sojuszniczych Sił NATO) w roku 2013,  podczas wywiadu w telewizji łotewskiej, stwierdził z wielką pewnością siebie (jego słowa), że obecnie Rosja nie stwarza zagrożenia dla państw bałtyckich.

Jakże się myliłem, westchnął dopiero w 2014 roku podczas najazdu Rosji na Krym. Nie tylko westchnął, ale zdaniem jego szefa w NATO admirała Jamesa Stavridisa, bardzo trafnie rozpoznał konsekwencje tej agresji. To zdumiewające, zwłaszcza dla Polski, zachodniego sąsiada Rosji i niejednokrotnej ofiary jej imperialnych dążeń. Przecież już  w 2008 roku prezydent Lech Kaczyński  trafnie rozpoznał intencje Moskwy, obwieszczając światu (na pamiętnym wiecu w Tbilisi w otoczeniu głów pięciu państw), że Rosja, to kraj, który chce podporządkować sobie sąsiednie kraje. My mówimy nie! Czyżby sojusznicy NATO uznali to wtedy za wymachiwanie szabelką?

Dobrze pamiętamy, że sześć lat później trwała już wojna hybrydowa Rosji na Ukrainie. Nie wszyscy jednak wiedzą, że w miesiąc po zagarnięciu przez Władimira Putina Krymu z Niemiec wyjechały ostatnie (po 69 letnim pobycie) amerykańskie czołgi. Zaś powszechnie chwalone stanowisko prezydenta Baracka Obamy –  zwrócenie się USA ku sprawom Azji i obszaru Pacyfiku oraz redukcja sił Stanów Zjednoczonych w Niemczech. A przecież  ni mniej ni więcej oznaczało to, że gotowość Ameryki do obrony Europy praktycznie przechodzi do historii. Tak to zostało odczytane nie tylko przez sojuszników. Przede wszystkim przez wrogów.

USA przestały interesować się Starym Kontynentem. Prezydent Obama zaniechał ukrócenia poczynań rosyjskich na Ukrainie. Tym samym gwarancje z 1994 roku podpisane przez Rosję, Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię dotyczące integralnej terytorialności Ukrainy zostały przez Rosję bezkarnie podarte. Europa znalazła się na progu wojny. Co robić?

Rozstrzygnięcie dylematu powierzono dyplomacji i gospodarce. Sankcje! Dobre i to, pomyślało wielu. I natychmiast padły pyszałkowate oświadczenia polityków, że NATO jest znaczenie silniejsze od Rosji. To nie my się musimy bać, ale niech nas się boją oni słyszeliśmy z przeróżnych trybun, ale i kuluarów europejskich salonów. Nic to, że pod względem klasycznych środków odstraszania (20 tysięcy doświadczonych żołnierzy brytyjskich zwolniono z armii, Royal Navy pozbyła się szeregu fregat i niszczycieli, zredukowano liczbę oceanicznych samolotów patrolowych itp.) byliśmy znacznie gorsi. „Yes, we can” powtarzano magiczne słowa i zasiadano do wielu stołów negocjacyjnych. Należy przecież osiągnąć konsensus, bo jak wiadomo, jest on najważniejszy.

Tyle, że niemożliwy; interesy sojuszników były i są często diametralnie różne. Mimo tego słyszeliśmy – nie ma się czego bać; wszak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja są mocarstwami atomowymi. To wystarczająco odstraszy Rosję! Chciano, abyśmy uwierzyli i, co tu kryć, uwierzyliśmy.  

Owszem, Ukraina nie należy do NATO. Jeśli jednak Rosja wkroczyłaby na terytorium krajów bałtyckich czy Polski, to pozostali członkowie NATO zastosowaliby wszelkie środki (artykuł 5 NATO), aby uwolnić sojuszników od agresora? Czy Europa ciągle zainteresowana przede wszystkim utrzymaniem poziomu życia i dochodów mieszkańców, machnęłaby ręką? Dobre pytanie. Ale jak mogłaby zareagować?  A może NATO użyłoby broni atomowej? W obronie Litwy, Łotwy, Estonii i Polski?!  Wszakże skutki byłyby apokaliptyczne. Dla wszystkich. Nawet strach pomyśleć. Zaś uzbrojona po zęby w broń konwencjonalną Rosja była tego świadoma. Nazywa się to szantaż atomowy. Szach-mat.

 - Zatem Pribałtyka stoi przed nami otworem?  - zapytał prezydent Putin na koniec pewnej narady. A gdy od swoich generałów uzyskał zapewnienie o niepowtarzalnej okazji do zniszczenia NATO, rozkazał.  - Pora zacząć atak na kraje bałtyckie.

Decyzja taka zapada na 125 stronie polskiego wydania książki, której autorem jest właśnie czterogwiazdkowy generał sir Richard  Shirreff, a którą akurat skończyłem czytać. Owszem, to beletrystyka. Jednak ranga autora książki, do której przedmowę napisał admirał James Stavridis (także były już naczelny dowódca Sojuszniczych Sił Zbrojnych NATO), świadczy, że nie mamy do czynienia jedynie powieścią. Zresztą sami oceńcie.

Jej tytuł: 2017. Wojna z Rosją.

To tyle…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

PS. Wszystkie cytaty pochodzą z tej książki.

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie