Utworzony

Dziewięćdziesiąty

To był komplement napalonego samca, który kładzie dłoń na kobiecym udzie, zapuszcza żurawia za dekolt i szepce „ma pani piękne oczy”. Doktor Sigmund Freud (tak, ten sam) wskazał, że tłumiony popęd seksualny prowadzi do zaburzeń emocjonalnych i nerwic. Z przyczyn oczywistych zmarły na początku II wojny światowej twórca psychoanalizy nie miał na myśli pana Jacka Żakowskiego, który przytoczonymi słowami skwitował wystąpienie Donalda Trumpa w Warszawie.

Owszem, Freud nie mógł znać Żakowskiego, ale trudno mniemać, że Żakowski nie zna freudowskiej koncepcji funkcjonowania umysłu ludzkiego. Funkcji odrzucających racjonalność ludzkich wyborów i zachowań na rzecz czynników irracjonalnych i emocjonalnych. Z prostego powodu – wszyscy ludzie uważający się za inteligentów to znają. Mówiąc inaczej –  w tym gronie nie wypada, a nawet nie wolno, nie znać Freuda.

Oczywiście żyjemy w czasach ekshibicjonizmu, kiedy poczucie przyzwoitości, wstydu czy zażenowanie są poniekąd wsteczne. Liderzy opinii publicznej, a za nimi tłumy naśladowców,  „wywewnętrzniają się (tak, niegramatycznie to prawda, ale obrazowo tak mówiło się niegdyś) w prasie, radio, telewizji, internecie epatując banalnymi, ale i intymnymi czy pikantnymi szczegółami. W rezultacie wszystko wszystkim kojarzy się ze wszystkim. Na przykład z seksem. W mowie, słowie i czynie. Jacek Żakowski oznajmił tym samym, że jest au courant.

Warto przypomnieć, że współcześnie obowiązuje tak zwana etyka nieosądzania, oparta na zaakceptowaniu ludzi takimi, jacy są, nieosądzania ich, lecz rozumieniu. Ładne? No jasne. Skoro tak, to dlaczego (na pewno nie raz zastanawialiście się) i skąd gwałtownie postępująca wszechobecna prymitywizacja i brutalizacja (przecież nie tylko słowna) w tym ponoć postępowym świecie? Z jakichże to powodów w oświeconej cywilizacji akceptacji, tolerancji i otwartości zatapia nas fala agresji i wściekłości? Aż trudno nie zauważyć, że etyka nieosądzania jest jak gdyby jednokierunkowa. Nie wolno osądzać oświeconych elit, natomiast należy osądzać resztę, czyli większości. Wyraził to ostatnio profesor Wojciech Sadurski  określając nas ( a przynajmniej mnie) nieoświeconym plebsem oraz  ignorantami dumnymi ze swojej ignorancji. Zatem krótko: arystokracja i ciemny lud. Dobrze Wam z tym?

 Jest w pewnym sensie zrozumiałe, że wielu nie chcąc być zaliczonymi do plebsu, gorączkowo (i bezwzględnie) aspiruje do elity. Wyrośliśmy przy telewizorze, przez który nas przekonano, że pewnego dnia zostaniemy milionerami, legendami kina. A nie zostaliśmy. I powoli się z tym oswajamy (Chuck Plahniuk: Podziemny front).

Niby nic nowego. W dwudziestym wieku bolszewicy, a później ich  pogrobowcy uznali się za taką elitę właśnie. Elitę elit. Jej (a jakże!) wybitni intelektualiści za pośrednictwem ówcześnie mainstreamowych mediów (choćby moskiewskiej „Prawda” czy warszawskich „Trybuny Ludu” lub „Polityki”) transmitowali świadomość do mas. Czyli do nieoświeconego plebsu i ignorantów dumnych ze swojej ignorancji. Jak pewnie Państwo pamiętają i wiedzą, była to jedynie słuszna (tak zwana) świadomość, nazwana klasową. Zewsząd padało: wiecie towarzysze i obywatele, że to my jesteśmy światli i postępowi. Jedynie my potrafimy pływać i wyłącznie my wiemy, co jest dla was najlepsze, więc albo przyznacie nam rację i podążycie za nami, albo pójdziecie na dno. Krzyż na drogę.

Brzmi znajomo? Nic dziwnego. Jednak to nie déjà vu. Przez lata mówiło się, że jesteśmy brzydką panną bez posagu. I większość, co tu kryć, oswoiła się. Mimo że nie dla wszystkich z nas było to miłe, jednak (także słyszeliście) trudno kopać się z koniem. Lecz choć panna brzydka i bez posagu, wielu się o nią starało. Konkurentów nie brakowało; każdy miał w mariażu jakiś interes. Niektórzy, a nie było ich mało, ponoć kierowali się litością; trzeba jej pomóc, a tylko my wiemy jak.  Jeśli w nią zainwestujemy (cokolwiek to znaczyło) stanie się atrakcyjniejsza. Jeśli nie ona sama, to wspólne (nasze i jej) dzieci, a na pewno wnuki. Wysyłano więc z różnych stron swatki i zalotników, zwłaszcza stąd, z bliskiego otoczenia. Owszem panna była brzydka ale miała swoje walory. I, co wydaje się, normalne swoje wymagania, czy choćby dąsy. Rzeczą zalotników było przekonać pannę, że mariaż jest wyjątkowo korzystny. Niebywały, historyczny. To ludzkie, więc zalotnicy mogli marzyć o szczególnych gratyfikacjach, gdy mariaż zostanie ostatecznie zawarty. Toteż mogło i tak się zdarzyć, że niektórzy, dla dobra sprawy, swoiście zadurzyli się w pannie, licząc na jej wzajemność. Być może nawet stali się zazdrośnikami?

I ku zaskoczeniu, zwłaszcza tych ostatnich, nagle przyjechał zza morza bardzo zamożny konkurent do naszej panny. Jak się szybko okazało wiedział o niej bardzo dużo i cenił ją za to, jaka jest. Zatem natychmiast padł na kolana i patrząc jej w oczy wyznał: jest pani piękna. Godna  podziwu. Będę zaszczycony, gdy zostanie pani ze mną na całe nasze wspólne życie. Zalotnicy oniemieli.

 Napalony samiec, mruknął zgorzkniale wreszcie jeden z nich, zaś Sigmund Freud  tam gdzie przebywa -  a który nie mógł znać zalotnika osobiście - pogrążył się w smutku. Ostateczną granicą redukcji pobudzenia dla organizmu jest śmierć , moment dezintegracji, westchnął jak gdyby cytował Wikipedię…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie