- Utworzony
Osiemdziesiąty dziewiąty
Rzeczywiście – mam ponad miesięczną przerwę. Jednak nie z lenistwa, o co podejrzewa mnie (dając temu wyraz w korespondencji) część Czytelników, ale z powodu choroby, a właściwie jej dokuczliwości. Zatem banalna sama w sobie przyczyna. I tak oto utknąłem na 88 odcinku „Pamiętnika osobistego”. Jedni Czytelnicy niecierpliwią się, innym to obojętne. Nie wiem, jakie są proporcje – być może 3:97 procent. Dlaczego akurat tyle? Niektórzy, z którymi się spotykam od czasu do czasu, konstatują, że trzy (zdaniem jednych) czy dziesięć (zdaniem drugich) procent czytających moje teksty rozumie, o czym piszę. Zatem w najlepszym przypadku jest to 10:90.
Nie jest źle. Nie dlatego, że trzy to więcej niż dwa, jeden i, oczywiście, zero. Nie jest źle jak na takiego staroświeckiego, co tu kryć, piernika. Więc nic nie poradzę. Zwłaszcza, że nie chcę poradzić. Owszem wiem - nie jest winą Czytelnika, że nie rozumie autora, a akurat odwrotnie; zatem – mea culpa.
Ponieważ nie potrafię zmienić się, żegnam zatem tych, którzy mają mnie dość. Mam nadzieję, że rozstajemy się bez wzajemnych pretensji; ja na pewno takich nie zachowam. Zaś tych, co wytrzymają ze mną jeszcze jakiś (choćby) czas, proszę o…. No właśnie, o co…? Może wyrozumiałość jest dobrym słowem? Bo przecież nie proszę o cierpliwość; nie będzie mojej poprawy. Wiem to, jak nikt inny; lepiej już było.
Nagadałem się, ale nie miałem innego wyjścia.
A teraz chciałbym o Donaldzie, tyle, że o Trumpie. Jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich redaktor naczelny amerykańskiego magazynu „First things” Russell Ronald Reno ”( za „Gościem Niedzielnym” nr 24) niezwykle celnie nazwał lewatywą dla systemu. Rzecz jasna nieprzyjemną (trudno, żeby było inaczej w przypadku lewatywy, chociaż nie brakuje entuzjastów), ale konieczną. Owszem, system (z początku?) drgnął jedynie, ale obudziła się świadomość, że na Zachodzie doświadczamy czegoś, co można by nazwać metafizycznym ubóstwem. Chodzi o redukcję ideałów. Gwałtownie zmierzchają tradycyjne kultury, a wraz z nimi gotowość do poświęcania się dla celów wyższych. Współczesność wybiera egocentryzm i doraźność doznań. Pamiętacie ciepłą wodę w kranie?
Lewatywa nie zmieni na razie stanu rzeczy. USA, Zachód, a więc i Polska nie stały się Jasonem Bourne’em (Dariusz Karłowicz). Mimo indoktrynacji nadal nie cierpimy na amnezję. Więc nie możemy i nie chcemy porzucić pamięci i tożsamości. Tak jak u Bourne’a jest ciągle w nas żywa wola samopoznania, mimo agresywnej kultury egocentryzmu. Tej swoistej religii wpływowej mniejszości – definiującej się jako mainstream – opartej na relatywizmie. Owszem nie powinno się zabijać, czy kraść, ale życie będzie lepsze, gdy ludzie będą sami decydować, co jest dla nich dobre, a co złe (Reno). Przykładów oraz efektów działania i oddziaływania tak zwanego głównego nurtu aż nadto; wystarczy choćby kliknąć myszką komputera, czy nacisnąć przycisk pilota telewizora. Bezzwłocznie dowiadujemy się, że wszystko jest płynne, nie ma zasad, ważne, żeby było przyjemnie i fajnie. A ciemnogród jest wrogiem modernizacji. Większość podąża za nowoczesnością pragnąc by było łatwo, miło i przyjemnie…
Problem w tym, że taki „raj na ziemi” jest w zasięgu niewielu. Dwudziestu procent? To zawyżony szacunek? Czy znajdziemy aż tylu bogatych, zdrowych, i szczęśliwych? Moim zdaniem będzie ciężko. Tak z ręką na sercu. Obowiązujący system nie jest wszak egalitarny. Składa się z tych, którzy potrafią pływać i tych, którzy pójdą na dno. 20: 80 procent? Niewykluczone – liczba miejsc w elicie od dawna zajęta, abonamenty wykupione, de facto przywłaszczone, na lata. I nie w tym rzecz, że nikt nie rzuci koła ratunkowego tonącym. Osiemdziesiąt procent, nie dbając o zdrowy rozsądek, tonie z nadzieją, że jakimś cudem znajdzie się wśród elity. Daremnie. Za wysokie progi.
Zgadzam się z Reno, że potrzebna była (jest) lewatywa dla tego systemu. Wiem, że brzmi to ostro; wszak obowiązuje etyka nieosądzania. Konkretnie – nie wolno osądzać elit, przywódców duchowych. Tylko oni mogą osądzać nas. Ba! żeby tylko mogli. Muszą, gdyż – w optyce nowej religii – to ich „święte” prawo. Wiecie przecież; niejednokrotnie słyszeliście. Zaryzykuję: słuchacie ich całą dobę. Żeby tylko skończyło się na słuchaniu…
Jeśli zdrowie pozwoli, wrócę do nihilistycznych skutków wspomnianej etyki nieosądzania. Zastanowimy się, jak to się stało, że nie ma już zła, a co najwyżej jest tylko mniejsze dobro. I naprawdę cieszę się, że pod koniec ósmej dziesiątki „Pamiętnika” pozostało mi trzy, a może dziesięć procent Czytelników. To komfort.
Wiem, dla kogo i do kogo piszę…
Cdn.
Grzegorz Wacławik