- Utworzony
Osiemdziesiąty siódmy
Wstydem jest umrzeć za młodu, a mimo to dożyć starości. Przywołuję Senekę, którego myśl dopadła mnie jakiś czas temu. Kilka dni wcześniej, a konkretnie w środę po Wielkanocy skończyłem czytać książkę, która opisuje dzieje cesarzy rzymskich od Tyberiusza po Nerona; Seneka (Młodszy) jest jedną z postaci tej opowieści. Raczej niepozytywną; wszak miał wpływ na dorastanie (jeden z wątków opowieści) Kaliguli, czy wychowanie (jeszcze bardziej barbarzyńskiego) Nerona, a przyznacie, że nie najlepiej to świadczy o nauczycielu. Niemniej Seneka jako wybitny orator i filozof, mimo życiowych niepowodzeń (najpierw wygnał go na Korsykę Klaudiusz, stryj Kaliguli, zaś do samobójstwa zmusił Neron) miał znaczący wpływ na ówczesną rzeczywistość. Był autorytetem, czyli, jakby to rzec, ważnym członkiem ówczesnego establishmentu. Mistrzem, mentorem, ale i politykiem. Konsulem konkretnie.
Jednak refleksja Seneki o dożywaniu starości we wstydzie nie mogła dotyczyć jego uczniów. Mówiąc pokrótce – obaj nie zdążyli się zestarzeć. Więc o kim mówił Seneka? O arystokracji rzymskiej? O uczonych? O politykach, senatorach…? Czyli – o ówczesnych elitach? Czy również o sobie?
Niekoniecznie. Chociaż, jak wydaje się, też niewykluczone. Megalomania to cecha niemal wszystkich autorytetów, nie tylko czasów antycznych. Seneka nie był wyjątkiem. Ale przyznajmy: miał powody do dobrego samopoczucia. Z takich samych powodów jak inni mędrcy. Dzięki talentowi, wykształceniu, ale jednak głównie ze względu na swoją uznaną pozycję w społeczeństwie stanowili przez wieki swoiste drogowskazy, nie tylko moralne, dla współczesnych. Autorytet z łaciny (auctoritas ) znaczy przecież wzór, przykład, godność, powaga, znaczenie. Autorytety nie są narzucane, bo jako takie tracą swą ważność. Są uznawane, bo przyciągają, choć wymagają. Autorytetami przez wieki byli mędrcy, ludzie, którzy własnym życiem zaświadczali o głoszonych przez siebie wartościach. I choć pojawiały się w dziejach autorytety pozorne, choć strącano z piedestału ludzi, którzy sprzeniewierzali się głoszonych przez siebie wymogom, to był to jednak margines. Przełom nastąpił, gdy rozpoczął się proces oddzielania treści od głoszących je ludzi i gdy pretendujący do roli autorytetu Jean Paul Sartre na zarzuty niezgodności swojego życia z głoszoną nauką moralną odpowiedział rezolutnie: a widzieliście kiedyś drogowskaz, który podąża we wskazywanym przez siebie kierunku?
Od tamtych czasów (?) nowoczesny, hałaśliwy i wszechobecny galop autorytetów (aż prosi się, żeby w wielu przychodzących na myśl głośnych przypadkach postawić przy tym określeniu cudzysłów) sprawia, że człowiek o zdrowych zmysłach musi co chwila łapać się za głowę. I pytać: czy „ wam” się w głowach pomieszało, czy co? A gdzież zdrowy rozsądek? Przecież to się w głowie (inaczej: w pale) nie mieści! To czarne już nie jest czarne? A białe to nie białe? Dobro jest złem, a zło dobrem ?! Dla normalnych, zwykłych jak ja ludzi relatywizowanie powinno być niezrozumiałe i oburzające. Ale jakże często, przyznajmy, nie jest. Co najwyżej powiadamy: trzeba z tym żyć, choć krew się burzy. Ale co my możemy zrobić, rozkładamy ręce. Najwyżej bluzgnąć na jakimś portalu społecznościowym. A niech tam!
„Oni” (kto chce niech poszuka sobie książki pod takim tytułem nieżyjącej już Teresy Torańskiej, a wówczas nie będzie się na mnie krzywił) uważają (i głoszą namiętnie), że to, co dla nas normalne, to po prostu szkodliwe stereotypy. No i demony przeszłości. Że to, co było od dawna oczywiste i zdrowe, dzisiaj jest obciachowe. I tak dalej; dobrze wiecie o czym piszę, nie muszę przypominać. Godzimy się wszakże, prowadzeni na sznurku przez „światłych przewodników”, na ich heroiczne akty wyrwania nas ze „zramolałych struktur”: obyczajów, religii, pamięci. Och, nierzadko bijemy im brawa. Frenetyczne.
Tymczasem „oni”, budowniczowie drogowskazów (które, jak widomo, nie podążają we wskazywanym kierunku) samochwalczo i dowolnie spekulują „intelektualnie”, wiedząc, że nam wystarczą (muszą wystarczyć i już!) telenowele, tureckie seriale i tańce z gwiazdami, bodaj na lodzie.
Seneka jaki był, taki był, ale jednak miał dylematy. A czy dzisiejsze, za przeproszeniem, autorytety (na litość, nie myślę o politykach) wiedzą w ogóle, czym jest wstyd? A my, ci od telenowel..? Ech tam! Jednak mimo wszystko wierzę, że wielu normalnych, zwykłych ludzi wie, że wstydem jest umrzeć za młodu, a mimo to dożyć starości.
I dlatego podziękowania dla Seneki….
Cdn.
Grzegorz Wacławik