Utworzony

Osiemdziesiąty drugi

Mądrość polega na tym, żeby wiedzieć, gdzie jest dobro, a gdzie zło, gdzie prawda, a gdzie fałsz, czym jest przyzwoitość, a czym podłość… Człowiek mądry opiera się na rozumie i stara się odnosić do obiektywnych norm moralnych. Jak widzimy, także na codzień, nie jest  to proste. Dobro i zło to antagonizmy, które wzrastają razem jak kąkol i zboże w ewangelicznej przypowieści. Wszyscy, i mądrzy, i mniej mądrzy wiemy, co się ostatecznie stanie i ze zbożem, i z kąkolem. Mimo, że jest to przesądzone (że tak powiem: raz na zawsze) nie brakuje takich, dla których i owszem los zboża jest oczywisty, jednak już kąkolu – niekoniecznie. Poniekąd wierzący, lecz nie praktykujący.

Nagle pomyślałem o Feuerbachu, uczniu Hegla, który później porzucił mistrza. Feuerbach – jak i Hegel niemiecki filozof –odwrócił odwieczny porządek. To nie Bóg stworzył człowieka, ale człowiek boga na własne podobieństwo – skonstatował. Oczywiście w historii ludzkości to żadne odkrycie (nie mówię tylko z złotym cielcu, ale i o innych bogach i bóstwach pogańskich, czy neopogańskich), jednak Feuerbach opierając się na materialności człowieka (Człowiek jest tym, co zje) zbudował naturalistyczną etykę i teorię religii.

Warto pamiętać, że wiek XIX, zwłaszcza od jego drugiej połowy, to stulecie gwałtownego rozwoju nauk szczegółowych. Człowiek był pewny, że całkowite opanowanie i ujarzmienie przyrody to kwestia czasu. Nieodległego. Nie miał przy tym zasadniczych wątpliwości (Darwin), skąd się wziął na świecie. Feuerbach nie stanął w poprzek postępu, a wręcz przeciwnie – wskazał kierunek myślenia, co jest czymś znacznie bardziej istotnym, niż wskazanie drogi. Toteż Richard Dawkins, idol współczesnych racjonalistów, autor m.in. książki Bóg urojony (nie wspominając nawet Jana Hartmana z Krakowa, tego samego co kładł się, czy inspirował kładzenie się przed samochodem J. Kaczyńskiego) to jedynie epigon Feuerbacha. Ja wiem, że wielu jest innego zdania. Ale dzisiaj wspólnie zastanawiamy się, czym jest mądrość. Kto nie chce, nie musi.

Sięgniemy zatem najpierw do Księgi Syracydesa (około 190 lat p.n.e.), w której czytamy: Pierwsza przed wszystkim stworzona została mądrość, rozum roztropności od wieków. Zaś dalej: Jeżeli ujrzysz kogoś mądrego, już od wczesnego rana idź do niego, a stopa twoja niech ściera progi drzwi jego! A może przywołamy Sokratesa z przełomu V i IV wieku przed naszą erą? Najmądrzej­szy jest, który wie, cze­go nie wie. Zaś w innym miejscu: cóż ko­mu z te­go, że zjadł wszys­tkie ro­zumy, jeśli nie ma własnego. Wedle Sokratesa mądrość to umiejętność odróżnienia dobra i zła. Dobrem najwyższym jest mądrość, a złem głupota, dlatego głosi, że bezrozumnym życiem człowiekowi żyć nie warto.

Ktoś woli podążanie bardziej w kierunku ery nowożytnej? Zatem Kartezjusz, który mądrość pojmował jako umiejętność posługiwania się rozumem i czynienia tego, co najlepsze. Tymczasem czasy postnowoczesne przyniosły nową definicję mądrości. Mądrość w najwęższym znaczeniu to umiejętność podejmowania uzasadnionych decyzji, które w dłuższej perspektywie przynoszą pozytywne rezultaty. W innym ujęciu można powiedzieć, że mądrość to umiejętność praktycznego wykorzystywania posiadanej wiedzy i doświadczenia.  

Różnicę widać gołym okiem: mądry to znaczy skuteczny. Mądrość zamiast pozostać cnotą, stała się indywidualistyczną interpretacją. Jestem mądry – zgodnie z tą definicją może powiedzieć sprytny ignorant – gdyż mam na tyle wiedzy, aby wykiwać mojego przeciwnika. Jak się rozejrzymy dookoła, mamy samych „mądrych” ludzi. Tylko skąd tylu głupców?

 Z naszym dzisiejszym rozmyślaniem koresponduje list mojego Czytelnika, który nadszedł po „Osiemdziesiątym pierwszym”. Czy wszyscy rzuciliście swój los na stos? Nie wydaje mi się to niemożliwe, znam się na ludziach – pisze Czytelnik. Zatem, pozwolą Państwo, że jeszcze raz wrócę do czasów opisanych w poprzednim odcinku „Pamiętników”.

Prawda, zdarzały się przypadki, że ktoś z nas w tamtych ponurych czasach rachował. A to zastanawiał się, czy to ma sens, albo czy w ogóle warto, a może uciec lub wyjechać na Zachód, albo po prostu skulić kark..? Trzeba także pamiętać, że w podziemiu nie ustawały zobowiązania finansowe wobec rodziny, płacenie czynszu i tego wszystkiego, co wynikało z codzienności. To prawda – pozbawiono nas zawodów i nie chciano przyjmować do pracy (wilcze bilety), ale musieliśmy na życie zarabiać. Ja na przykład zostałem najpierw robotnikiem niewykwalifikowanym, potem malarzem pokojowym i spawaczem, a w  1988 roku zostałem nawet brygadzistą. Zresztą o tym już w którymś z wcześniejszych „Pamiętników” wspominałem.  

Zatem niektórzy z nas, chociaż z początku niezłomni, odchodzili. Nikt nie miał pretensji, gdy odpadali pod różnymi pozorami. Aby tylko nie donosili, aby zachowywali się po prostu przyzwoicie, oczekiwaliśmy. I nie były to oczekiwania na wyrost. Znakomita większość sprawdziła się. Zaś ci, którzy załamali się, najczęściej przesyłali informacje, że trudno, że przepraszają, ale musieli pójść na współpracę, wszak w życiu zdarzają się decyzje dramatyczne. Więc teraz się wyłączają, „idą do cywila”, aby nie zaszkodzić innym. Nikt, naprawdę, nikt z tych co pozostawali w podziemiu, do takich ludzi nie miał pretensji. Ba! samo przekazanie takiej wiadomości było uznane za godne pochwały. Niestety, nie wszyscy tak się zachowali. Jak gdzieś przeczytałem, SB wpuściła (czyli zwerbowała) do podziemia 200 tysięcy tajnych współpracowników.

Czy  „rzucając swój los na stos” zachowywaliśmy się mądrze? Nie mam wątpliwości. Nikomu jednak z nas nie przychodziła do głowy definicja, wedle której mądrość jest samouznaniowa i tożsama ze skutecznością. Jak w cytowanej wyżej, współczesnej (niejako aktualnie „obowiązującej”) definicji. Nie wolno zapominać, że my wszyscy: ludzie solidarni i przyzwoici, ludzie Solidarności, zwyciężyliśmy. A potem przyszły samouznaniowe elity i obwieściły, że są „najmądrzejsze”. No i mamy to, co mamy.

Nazwijcie to jak chcecie…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie