- Utworzony
Osiemdziesiąty pierwszy
Mimo że tym razem sprawa nie dotyczyła mnie wprost, długo, bardzo długo wahałem się, czy o niej napisać. Podobnie jak wówczas, gdy ciągle odkładałem wizytę w Instytucie Pamięci Narodowej, mimo że uzyskałem możliwość poznania „własnych” akt. Cudzysłów stąd, że były to akta stworzone przez Służbę Bezpieczeństwa, przez funkcjonariuszy i tajnych współpracowników. Były to teczki na mój temat lub mnie dotyczące.
Wahałem się wówczas, mimo że koledzy z podziemia (także bardziej lub mniej znaczący w dzisiejszym życiu publicznym), którzy już znali „swoje” teczki, namawiali mnie od dawna. Idź – mówili, jesteś u „nas” (cudzysłów, tak samo uzasadniony jak powyżej użyte) jako (tzw.) figurant, czyli osobnik rozpracowywany przez SB. Niekiedy tropiono mnie, można powiedzieć, niejako przy okazji.
Dlaczego wahałem się? Otóż bałem się (chociaż nic nie wskazywało, aby były jakiekolwiek podstawy), że ktoś z moich bliskich albo przyjaciół okazał słabość i w tamtych ponurych latach poszedł na współpracę z bezpieką. Nie tylko przeciwko mnie. Jak miałbym z taką wiedzą żyć w wolnej Polsce? Co miałem z taką wiedzą zrobić? Nie znałem dobrej odpowiedzi, stąd moje wielodniowe, a może nawet wielomiesięczne wahania przed wizytą w IPN. Takie dylematy musiały być obce Lechowi Wałęsie, co jest bardzo, ale to bardzo smutne.
Wreszcie poszedłem. W archiwum IPN, w tzw. teczkach znajdowały się pseudonimy tajnych współpracowników, którzy donosili na mnie, na moją żonę a, także na ludzi z nami współpracujących. Jednak najważniejsze było to, że wśród współpracowników (TW i KO tj. kontaktów operacyjnych) nie było ani moich bliskich, ani przyjaciół. I jeszcze jedno – większość, znakomita większość z tych osób, do których SB dotarła, odmówiła współpracy. Nie byli to wybitni działacze „Solidarności”, także (kilkoro) nawet nie jej członkowie; byli i są to ludzie po prostu przyzwoici.
Korzystając z przysługującego prawa, wystąpiliśmy wówczas (żona w swoim, a ja w swoim zakresie) do Instytutu o odtajnienie pseudonimów tajnych współpracowników SB. Bodaj w pięciu przypadkach IPN.owi to się nie udało. Materiały źródłowe (np. podpisane własnoręcznie deklaracje współpracy TW) zostały w większości zniszczone przez ludzi Kiszczaka. Z tego co wiem, dotyczyło to całej Polski. Jednak same donosy przetrwały. Mimo, że IPN był bezradny w stwierdzeniu tożsamości, w kilku przypadkach nie było to dla mnie trudne. Na przykład z autorem donosów (pseudonim „Mewa” ) nie było żadnych kłopotów. Tylko jeden człowiek mógł napisać to, co zawierały donosy sygnowane jego pseudonimem. Po kilku dniach, odnalazłem telefon TW „Mewa” i zadzwoniłem. Ucieszył się, nie widzieliśmy się sporo lat. Jednak, kiedy powiedziałem, że dzwonię nie do (i tu wymieniłem jego imię) tylko do tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Mewa”, jego radość pierzchła. Zaczęła się gorączkowa opowieść, że musiał, że wszystko mi wyjaśni i tak dalej. Tymczasem jego donosy tylko w części dotyczyły mojej niejawnej aktywności (w raportach relacjonował, że ciągle węszy, ale mimo naszego koleżeństwa i stwarzanych przez „Mewę” okazji nie udaje mu się uzyskać do tej aktywności dostępu), ale gorliwie służył bezpiece opisami moich spraw osobistych i intymnych. Jesteś podłym człowiekiem i odłożyłem słuchawkę. Czy wybaczyłem tym „moim” TW? To moja sprawa.
Lech Wałęsa nie mógł nie wiedzieć, że znakomita większość jego rodaków to ludzie przyzwoici. Dlatego tak długo wahałem się, czy o nim w ogóle pisać obecnie, gdy wiadomo, co wiadomo, a żadne zaklęcia tego nie zmienią. Był dla mnie, mogę powiedzieć – był dla nas, w tamtych ponurych czasach przykładem i otuchą. Owszem, niekiedy drażnił. Ale to był nasz Lechu, nasz przywódca. Czy był również przywódcą dla tych, którzy opowiadają, że wiedzieli dawno „ o tym epizodzie”, śmiem wątpić. Mam powody. Niemniej to oni wybaczają gorliwie Wałęsie, a przecież powinni choćby poczekać, aby ci, których bezpośrednio i - jak wiadomo -boleśnie dotknęły donosy TW „Bolka”, wybaczyli. Nie wiem, czy to nastąpiłoby jutro czy kiedykolwiek, ale taka jest kolej rzeczy. Taka powinna być kolej rzeczy, nawet w tym postnowoczesnym świecie, w którym liczne zachowania obrażają ludzki rozum. Ale także emocje.
Mimo, że nie należę do ludzi sentymentalnych wiem, że nie pozbędę się smutku. Będę się nim dzielił z moimi Czytelnikami, gdyż mój „ Pamiętnik” nie byłby wiele wart, gdybym był nieszczery. Wiem także, że wśród lubiących moją stronę na Facebooku (gdzie także ukazuje się „Pamiętnik”) są obrońcy Lecha Wałęsy. Wydaje mi się, że jest na FB taka opcja odwołania czy anulowania polubienia. Kto uzna za stosowne, proszę, aby to zrobił.
Na pewno nie obrażę się, zapewniam…
Cdn.
Grzegorz Wacławik