Utworzony

Siedemdziesiąty ósmy

„Jajo węża” Ingmara Bergmana przypomniała niedawno TVP Kultura. Blisko czterdzieści lat temu oglądałem ten film w katowickim kinie, bodaj w „Kosmosie”, i tak jak podówczas, tak i wczoraj (film, jak wszystkie późnonocne lub naładowane reklamami, nagrywamy, a potem odtwarzamy w dowolnym czasie) nie potrafiłem długo w nocy usnąć.

Ówczesny, młodzieńczy poniekąd, niepokój wywołał strach przed strachem, zaś dzisiejszej nocy gnębiła mnie myśl o historii dziejów rozwijającej się jak spirala, gdzie wcześniejsze wydarzenia są prefiguracją tych, które nastąpią po nich (Jan Henryk Newman). Zwłaszcza, że – wskazuje kardynał Newman – zataczane kręgi są coraz większe. Zatem i kolejne wydarzenia bardziej dosadne. Aż…

„Jajo węża” to Berlin lat 20. ubiegłego wieku. Strach i lęk zalegają w umysłach i na ulicach. Dominują nędza i przygnębienie, choć, jak często w historii bywało i bywa, zapatrzone w koniec swojego nosa tzw. elity są roztańczone i rozdokazywane. Tymczasem na ulicach i knajpach pojawiają się brutalne separatystyczne bojówki. Groza rośnie. I krach, tuż, tuż. Miesięczny czynsz za lokal w pensjonacie wynosi 3 dolary, które wymienione na marki znaczą miliony, szybko miliardy, a już wkrótce (nazajutrz?) marki przyjmowane są na wagę, a nikt nie dba o nominały. Tymczasem (1923 r.) Francja i Belgia wkraczają do Zagłębie Ruhry, gdyż Republika Weimarska nie spłaca reparacji wojennych.

Film opowiada o Berlinie już po puczu Kappa, ale jeszcze przed próbą przewrotu monachijskiego Adolfa Hitlera, który kończy się fiaskiem, a konkretnie wprowadzeniem przez prezydenta Niemiec stanu wyjątkowego. Na wieść o klęsce puczu Hitlera jeden z bohaterów filmu, berliński komisarz policji mówi, że stara niemiecka demokracja nie da się pokonać. Kręgi spirali są jednak coraz większe: za dziesięć lat 30 stycznia 1933 roku Hitler zostanie kanclerzem Niemiec.

Dzisiejsi recenzenci wskazują na jednego z bohaterów filmu nazywając doktora Hansa Vergerusa ekscentrycznym(!) Dobre sobie! Na czymże polegał ten „ekscentryzm”? Otóż

na eksperymentach na ludziach sprawdzających (a jakże, metodami naukowymi!) wytrzymałość na ból, na krzyk chorego dziecka, na narkotyki, czy na spreparowane, wzmagające agresję środki medyczne. Wszystkie metodycznie prowadzone doświadczenia kończyły się śmiercią badanych! Jednak kolejnych chętnych nie brakowało. Nędza i beznadzieja tworzą legiony ochotników. Ów „ekscentryzm” to wszakże naukowa podbudowa eugeniki, gdzie nie tylko idzie o selekcję osobników genetycznie słabszych, ale o opracowanie metod i preparatów,  aby słabych, ale możnych, zmienić w siłaczy. Czy to metodami medycznymi, czy psychomotorycznymi, czy innymi.  Widz „Jaja węża” sprzed czterdziestu lat nie miał wątpliwości, że Vergerus był zbrodniarzem, zaś dzisiejszy krytyk mówi o jego „ekscentryzmie”.

Kręgi spirali są coraz większe, a ludzie, jak widać, z coraz głupszymi minami im się przyglądają…

 Grzegorz Wacławik

PS. 5 stycznia pożegnaliśmy naszą Przyjaciółkę Anię. Tomek, jej mąż poprosił mnie o kilka słów podczas ceremonii pogrzebowej. Niektórzy z jej uczestników poprosili o wydrukowanie tego wspomnienia. Co czynię:

Towarzyszymy dzisiaj w ostatniej drodze śp. Annie Witiuk- Misztalskiej. Towarzyszymy w ostatniej drodze na tej ziemi doktor nauk medycznych Annie Misztalskiej, pani ordynator, pani doktor Annie, czy po prostu Ani, jaką była dla nas, Jej przyjaciół.

Ze smutkiem i żalem podążamy za Nią równocześnie przepełnieni pamięcią o Jej dobroci i oddaniu dla wszystkich ludzi. A więc i dla nas przyjaciół, i dla jej pacjentów, dla chorych i starszych, którymi się opiekowała. Nierzadko przecież i przyjaciół i pacjentów równocześnie, jak to było chociażby w moim przypadku. Ale przecież nie tylko w moim.

Toteż my, sporo lat od Niej starsi, starzejąc się byliśmy spokojni, że w trudnych dla nas chwilach zawsze będzie się można zwrócić do Ani, która przybędzie bezzwłocznie z pomocą. Jak już nieraz się przydarzało.

Tymczasem Pan Bóg miał inne wobec Niej plany, czego nikt z nas nie mógł wiedzieć. Dlatego wielu, gdy dowiedziało się, że przed świtem 3 stycznia odeszła z tego świata, ciągle nie potrafi znaleźć odpowiedzi na pytanie: dlaczego?  Także ci, którzy towarzyszyli Jej, jak umieli: modlitwą, pomocą, opieką  w długim, bez mała dwuletnim cierpieniu w chorobie, nie potrafią pogodzić  się z Jej stratą. Mimo, że od wielu miesięcy ta choroba zmierzała tylko w jednym kierunku. Mimo, że mieliśmy świadomość tej nieuchronności.

Żegnamy Anię wierząc, że w nieznanym dla nas czasie, spotkamy się z Nią w miejscu, gdzie już nie będzie ani cierpienia, ani płaczu. Gdzie nie będzie chorób, ani bólu. Że dobry Bóg zlituje się także nad nami, dzisiaj wypełnionymi smutkiem i żalem, i pozwoli nam wspólnie kiedyś z Anią radować się z rzeczy, o których św. Paweł mówi, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak są wielkie. Wierzę w to gorąco.

Dlatego  żegnamy Cię dzisiaj Aniu nie tylko płacząc, ale także wspominając wspólne chwile. A wśród nich i te beztroskie w Pradze czy w Paryżu, ale też i na działce w nieodległej, a ukochanej przez Ciebie Centurii. A przecież  także wspominając pełne refleksji i zadumy dni w Ziemi Świętej, gdzie wspólnie próbowaliśmy podążać śladami Tego, Który jest najważniejszy, a Którego nieraz w naszym życiu, przytłoczeni bieżącymi sprawami, niejako odsuwamy na dalszy plan.

Aniu, przecież jeszcze w styczniu dwa lata temu planowaliśmy kolejne wypady w świat. Byliście wtedy z Tomkiem u nas… Jeszcze mieliśmy tyle miejsc na świecie do odkrycia! Niestety, okazały się tylko planami…

Żegnamy Cię Aniu, ale Ty wiesz dobrze, że zawsze pozostaniesz w naszej życzliwej pamięci. Nie może być inaczej. Po prostu zasłużyłaś na to. Bo nade wszystkie tytuły i profesje byłaś przyzwoitym człowiekiem.

Niech Twoja dusza spoczywa w pokoju, Aniu…

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie