Utworzony

Siedemdziesiąty drugi

Padał deszcz i wiało. Halny w najwyżej położonej wsi w Beskidzie Śląskim nie jest złudzeniem. Mimo tego dzielnie dotrzymywaliśmy sobie towarzystwa z Agatą, tylko nieco (i od czasu do czasu) chroniąc się w wiatrołapie przed drzwiami wejściowymi, za którymi trwała kolejna  konferencja. Podczas przerw inni, wśród nich moja żona i mąż Agaty, pili kawę czy herbatę, częstowali się znakomitym ciastem przywiezionym przez Różę, a my wymykaliśmy się na papierosa. Jak się szybko okazało, paliliśmy tej samej marki i rodzaju.

Paląc nie milczeliśmy; mimo, że wiatr nie zezwalał poniekąd słowom wydobyć się z ust. Byliśmy jedynymi z kilkunastu przybyłych tutaj na dwa dni z własnego wyboru ludzi, którzy przywieźli i zwycięstwa, i porażki. Nie liczyłem dokładnie, ale gdzieś w połowie rozpoczętych przy pierwszym spotkaniu przy wiatrołapie paczek papierosów, wiedzieliśmy o sobie sporo. Ale nie tylko o sobie, także o tych, którzy pozostali za drzwiami. Nie przybyliśmy tu udawać, że jesteśmy kimś innym, niż jesteśmy. Toteż podczas konferencji nikt nie czuł się poniżony; to my niejako obciążaliśmy siebie za siebie. Tak, to prawda, nierzadko pojawiały się łzy.

Czy to czym żyjemy na co dzień, nie przybyło tutaj z nami wszystkimi? Nie mogło nie przybyć. Wszak nie da się na dwa dni skupienia i szczerości, zarzucić codzienności, problemów, wysiłków i kłopotów. Tego wszystkiego, co niepokoi nas w snach, budzi przed świtem i nie ustępuje, ale tkwi w nas przez cały dzień. O tym też rozmawialiśmy, jak nigdy (chociaż staramy spotkać się właśnie w tym miesiącu, w tym miejscu raz do roku) szczerze. Tak, nasze spotkania dzięki Irenie i Frankowi są systematyczne, ale nie zawsze udaje nam się przybyć wszystkim o tej porze do Koniakowa. Niekiedy przeszkody pojawiają się nagle; wtedy pozostajemy w domach albo gdzieś tam, gdzie zastał nas termin kolejnego spotkania. Jest też tak, że jedni przestają przyjeżdżać, ale pojawiają się nowi. Ile to już lat trwa? Dziesięć? Piętnaście? My z żoną dołączyliśmy później, sześć lat temu.

Czy rozmawiając ze sobą rozmawiamy tylko o sobie? Gdzież tam! Świat wokół nas nie traci tempa. Ba! wzmaga je! Trwają wszakże wojny i pokoje, trwogi i szczęścia, radości i smutki, jedni głoszą mądrości, inni głupoty. Przecież już za płotem, a więc i wszędzie, ludzie gromadzą się przy telewizorach, nauczyciele z ZNP protestują w Warszawie, a w łagiewnickim sanktuarium wierni polskiego kościoła katolickiego przyjmują Jezusa Chrystusa za Króla i Pana, zaś papież Franciszek nie odpowiada na list czterech kardynałów w sprawie „Amoris laetitia”.

 Nie jesteśmy wyjątkowi; wręcz przeciwnie. Mimo tego ośmielamy się sięgać transcendencji, ale nie w duchu Jaspersa: nasze umysły nie muszą posługiwać się specjalnymi „szyframi”. Nie korzystamy również z metody Heideggera, który wszakże wyróżnił Byt nadrzędny, ale wstrzymał się przed rozstrzygnięciem, czy to Bóg, czy jednak niemy Byt będący czasową rozciągłością.

My wiemy, prostodusznie, afilozoficznie, gdzie od lat próbujemy sięgać. Nigdy tutaj, w tym świecie, nie osiągniemy szczytu. Nasza Transcendencja (przez duże „T”), tak jak dla miliardów ludzi na świecie, jest niedosięgła ani umysłem, ani zmysłami. Niepojęta. I z tego powodu przybywamy tutaj co roku. Ktoś nazwał to ładowaniem akumulatorów. Banalnie, ale właściwie.

Od kilku lat czeka na nas w tym miejscu ksiądz Grzegorz. Jest tu gospodarzem. Ale nie tylko. Jest przede wszystkim przewodnikiem i opiekunem; wspólnie z nami, jednak także z każdym z nas z osobna, zanurza się w naszą przeszłość, wskazuje mgnienia światła, których często nie dostrzegamy, przytłoczeni ciężarem codzienności. Wskazuje tropy, a także ścieżki, którymi możemy podążyć dalej. Jednak wybór jest po naszej stronie; po stronie każdego z nas.

Nad górami wzeszło słońce, gdy wyszliśmy z Agatą na ostatniego podczas tych rekolekcji papierosa. Także halny ustał.

Przypadek..?

Cdn.

Grzegorz Wacławik

PS. Wiem, że pewną część moich Czytelników rozczarowuje tym wpisem. Jednak, jak wiecie, piszę zawsze o tym, co jest dla mnie najważniejsze. Tak jest i tym razem.

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie