Utworzony

Sześćdziesiąty ósmy

Bóg, o ile istniał - choć intuicja (sumienie?) podpowiadały mi, że jednak obiektywnie istnieje acz niedosięgły ludzkim umysłem i zmysłami - był dla mnie tylko transcendencją. Jestem inteligentem pierwszego pokolenia, który, co było niejako bezalternatywne, ulegał prądom oświeceniowym. A że wówczas byłem dziennikarzem ogólnopolskiego dziennika, uznawałem, że mam prawo do życia według własnego rozumu. Należałem wszakże do elity i znacznie bliżej było mi ideowo, używając dzisiejszej ilustracji, do uczestników „czarnego protestu” niż do „moherowych beretów”. Byłem nowoczesny, ot co.

Miałem tylko 27 lat, lecz nieco już za sobą. Moje pokolenie, pokolenie rock and rolla, mini spódniczek, kolorowych koszuli i skarpetek, dżinsów i długich włosów nie chciało znać ograniczeń. W  każdej sferze życia, a przede wszystkim w miłości.  

Miałem zatem skończone 27 lat, gdy 16 października 1978 roku pełniłem tzw. dyżur nocny w redakcji „Sportu”. Nie był to, o ile pamiętam, dobry rok nie tylko dla nas dziennikarzy sportowych, rzecz jasna. Zarówno piłkarze jak i siatkarze, dwie nasze eksportowe reprezentacje wróciły z MŚ bez medali. I mimo że  od powrotu siatkarzy minęły tylko dwa tygodnie, wspomniane porażki nie były już raczej rozpamiętywane. Najwyżej co jakiś czas  ktoś napisał komentarz, czyli to, co nazywa się dzisiaj (żeby było uczeniej) analizą. Czy tak było także 16 października 1978 roku? Nie pamiętam. Jednak wypadł akurat poniedziałek, a wtorkowe wydanie gazety było zwyczajowo  „komentarzowe”, więc niewykluczone, że red. red. Janek Fiszer czy Andrzej Czajkowski (obaj już śp.) wspominali choćby mimochodem przy okazji bieżących wydarzeń minione MŚ. Jednakże pamięć tamtego dnia w redakcji nocnej przysłania wydarzenie z godz. 18. 18, gdy nad  Kaplicą Sykstyńską w Watykanie uniósł się biały dym, a za kilkadziesiąt sekund cały świat dowiedział się, że krakowski kardynał Karol Wojtyła został papieżem.

Miałem ponad 27 lat i sceptycyzm oświeceniowy  - by nie rzecz arogancję -  współczesnego inteligenta, dziennikarza trochę znanego już w kraju, jednak nagle wzruszyłem się bardzo. Najpierw w samotności, a za chwilę w grupie pracowników korekty i redakcji technicznej. Krzyczeliśmy z radości jak oszaleli, ale… wokół była cisza! Co jest?!  Wnet wyjaśniło się:  redaktorzy dzienników partyjnych milczeli zakłopotani. Jak  tu obwieścić, że Polak został papieżem i „to ten Polak”, przed którym propaganda przestrzegała, że jest zdecydowanym przeciwnikiem „socjalistycznego ładu i porządku” ? Jak to zrobić i w jakim tonie? Doniosłym, bo to jednak Polak, czy może przygnębiającym, gdyż to wprawdzie zwycięstwo, ale „wstecznictwa i ciemnogrodu”, sukces wroga (jak cały kościół katolicki) postępowej ludzkości?! Wspomniałem chyba już w „Pamiętniku osobistym”, jak rozwiązały ambaras ten  „Trybuna Robotnicza”, „Dziennik Zachodni” i „Wieczór”, a jeśli nie, to nadrobię zaległość. Chociażby w drugim tomie „Czasu Ostatecznego”, który  kończę.

Owszem, przynajmniej raz do roku wracam do tamtego dnia i swojego dyżuru w redakcji nocnej „Sportu”. Tak było i przedwczoraj wieczorem. Jednak nie dlatego, że wstrząs spowodował moje nawrócenie; nie – ciągle nie chciałem doświadczyć immanencji Boga w swoim życiu. Pozostawałem za zewnątrz kościoła także później, gdy współtworzyłem „Solidarność”, również w stanie wojennym (gdy Kościół podejmował  szereg inicjatyw wolnościowych i kulturalnych, w których uczestniczyłem), gdy słuchałem kazań dziś już bł. Ks. Jerzego Popiełuszki, a także gdy uczestniczyłem w latach 80.tych w pielgrzymkach Ojca św. do Ojczyzny. Tak było. Zatem jako agnostyk wszedłem w niepodległość, aż…

Jednak to temat na osobną opowieść.

Obecnie jestem w wieku, w którym częściej spogląda się za siebie, niż w przyszłość. Błędy, które popełniłem w różnym wieku są nie do naprawienia; czasu nie można cofnąć, wie o tym każdy. Niemal codziennie zadaję sobie pytania o dotychczasowe wybory życiowe i często jestem niezadowolony. A nierzadko zawstydzony. Będąc sobie przez ponad połowę życia sterem, żeglarzem i okrętem, nie zauważałem, że nie mam patentu, choćby, żeglarza. Że zawierzając swojemu rozumowi, intuicji i zmysłom, nierzadko wypadałem z kursu i wpadałem w zasadzki. Brnąłem dalej lub ratowałem się rozpaczliwie, lecz egocentrycznie kurs trzymałem. Nieraz gorzko zapłakałem.

O tym wszystkim myślałem także w minioną niedzielę podczas rocznicy wyboru Jana Pawła II.

Piszę o tym, żeby zachęcić Czytelników do podobnych rozmyślań. Przynajmniej od pół wieku żyjmy w świecie, „który cierpi na brak myśli” (Paweł VI encyklika: Populorum progressio – 1967 r).  

Zamierzamy tak żyć dalej..?

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie