Utworzony

Sześćdziesiąty siódmy

Statyczna kolorowa prezentacja, bo jakżeby inaczej ją nazwać, zatytułowana „Współczesna klasyka wg Davida Beckhama” stanęła mi na wprost, a właściwie naprzeciw, ledwie opuściłem Muzeum Narodowe w Krakowie. Tkwiła tak rozłożysta, zanim otworzyłem parasol (a było to w ubiegłym tygodniu i lało jak z cebra) i zszedłem po schodach, zanim przeszedłem kilkanaście kroków do parkingu i wsiadłem do samochodu. Co tu kryć Dawid Beckham królował nad tą częścią Krakowa.

Zgoda, nie tyle on sam, ale owa „współczesna klasyka”, którą, jak można sądzić z tytułu prezentacji, były piłkarz opowiadał „pro publico bono”. Nie to, żebym miał coś przeciwko piłkarzom, niechże opowiadają, co im ślina na język przyniesie, jednak klasyka jest wszakże pojęciem z innego świata, który poniekąd przed chwilą opuściłem.

Wystawa „Maria Mater Misericordiae”  to blisko sto dzieł wybitnych (często pierwszorzędnych, informuje Muzeum Narodowe) „artystów włoskich, francuskich, niderlandzkich i niemieckich XIV-XVIII wieku tworzących od XIV do XVIII w., takich jak Donatello, Mantegna czy Vasari”. Czyż miałem prawo nie zapytać, chociażby w myślach, jakież to na litość doskonałe dzieła stworzył, przy całym szacunku dla techniki piłkarskiej, David Beckham?

Wiem, nie jestem nowoczesny, a nawet staroświecki. Wiem, że przyszło mi żyć w czasach gwałtownego odwracania znaczenia pojęć. Kiedy grzech jest świętością, brzydota uchodzi za piękno, zabójstwo jest prawem wolnego wyboru, sklepy nazywa się galeriami, kabotyni cieszą się poważaniem mędrców, synonimem ciemnogrodu stało się Średniowiecze, publiczne obieranie kartofli uchodzi za wysublimowaną sztukę, osobnicy przytłoczeni kompleksami są autorytetami, a pro publico bono znaczy dla dobra mojego i ewentualnie moich znajomych…Itd. Stąd ten cudzysłów powyżej. Niby wiem to wszystko, a jednak…  

No właśnie. Powstanie manipulacji zwykło się przypisywać niesłusznie, moim zdaniem, politykom. Nie daliby rady – są jacy są, u nas, w Europie i na świecie. Tymczasem wszystko zaczyna się od języka; odwracanie znaczenia pojęć, czyli manipulacja, to zasługa ludzi niekoniecznie wykształconych, chociaż przeważnie błyskotliwie inteligentnych i skutecznych. Dzisiaj nazywa się ich profesjonalistami Public Relations (PR), specjalistami od marketingu politycznego, niekiedy jeszcze inżynierami dusz, zaś wcześniej propagandystami. Są poważani i … niezbędni dla demokracji.

Tak przynajmniej zawyrokował Edward Bernays, ojciec, przynajmniej zdaniem Amerykanów, PR: „Ludzie, o których nigdy nie słyszeliśmy, kierują nami, narzucają schematy myślowe, kształtują gusty i podrzucają idee. I jest to w pełni logiczna droga rozwoju społeczeństwa demokracji”. Miejcie to uwadze Drodzy Czytelnicy: logiczna droga rozwoju społeczeństwa demokracji (sic!).

Niby nie powinno więc dziwić, że wskutek dyskretnego sterowania ludźmi i podprogowego często działania doświadczamy odwracanie znaczenia pojęć (zatem pojawiają się „współczesne klasyki”, niekoniecznie wg Beckhama lub tego typu dziwolągi) i głupota staje się mądrością. Że zamiast wykpiwać kabotynów, stawia się ich jako wzorce moralności, estetyki i czego tam chcecie. To prawda, często się uśmiechamy na widok takich, mimo wszystko, dziwaków. Jednak kiedy się uśmiechamy, warto przypomnieć sobie choćby puentę  „Rewizora” Mikołaja Gogola. Czy aby śmiejąc się z  kogoś, nie śmiejemy się z samych siebie?  I nie pocieszajmy się, że  -  jak napisał tłumacz sztuki Julian Tuwim - jej  akcja odbywa się w potwornym państwie, któremu na imię głupota.

Wszak zaznaczył, że dotyczy to nie tylko w Rosji ponad sto lat temu…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

PS. Tak się złożyło, że śp. Andrzej Wajda nie reżyserował sztuk Gogola. A przynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo. Jednak na początku lat siedemdziesiątych tworząc „Biesy”  Fiodora Dostojewskiego w Teatrze Starym w Krakowie, dobrał się do Rosji. „Chwyciliśmy rosyjską duszę za gardło”, powiedział po latach.

 Miałem wówczas około dwudziestu lat. Byłem (raczej) już na drugim roku studiów i z nadmiaru próżności, który mi nieodmiennie towarzyszył w tamtym czasie, udałem się do teatru umiejscowionego w katowickim Pałacu Młodzieży, aby zobaczyć przedstawienie Andrzeja Wajdy „Biesy”. Był to głośny spektakl, z którym Teatr Stary objeżdżał, jak mi się wydaje, całą Polskę. Doskonale pamiętam niezwykłą rolę Wojciecha Pszoniaka jako młodego Wierchowieńskiego i Jana Nowickiego grającego Mikołaja Stawrogina. Zaś Kiryłowa grał Andrzej Kozak. Byłem wstrząśnięty.

Andrzej Wajda był wybitnym artystą. Smutne, że musimy pisać o Nim już czasie przeszłym. R.I.P.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie