Utworzony

Sześćdziesiąty szósty

Dlaczego wtedy akurat pomyślałem, że wszyscy bez wyjatków jesteśmy skazani na grób?  Wszak trwał sobotni wieczór, wewnątrz panowała atmosfera pełna zasłuchania i skupienia, a organista Franz Hacker, na co dzień pracownik Sądu Patentowego w Monachium, wykonywał chorał a-moll Cesara Francka.  Lecz pomimo, że pięćdziesięciogłosowe organy w kościele błogosławionej  Karoliny Kózkówny w Tychach mechaniczne brzmiały pięknie i porywająco, mnie stanęły przed oczami odwrócone klepsydry, w których przesypywał się piasek. Konsekwentnie i nieuchronnie. Owszem, była tu i moja klepsydra. I mimo że, dzięki Bogu, cieszę się  świetny zdrowiem i samopoczuciem oraz mam ambitne plany, zrozumiałem, że doprawdy nie wiem, ile jeszcze mi zostało do dyspozycji.

Nikt tego nie wie, próbowałem się uspokoić, ale była to wątpliwa pociecha. Wszak obojętne czy żyjemy tu i teraz, czy w Nowym Jorku, w subsaharyjskiej Afryce, w Arabii Saudyjskiej, w Tokio, na Watykanie czy gdziekolwiek indziej, nasz koniec bez wątpienia nastąpi, najczęściej zaskakując nas i obezwładniając. Co jednak sprawiło, że podczas organowego wieczoru  poniekąd podążyłem myślami do mieszkania starego dominikanina w Jerozolimie (poznanego dzięki Josephowi Thornbornowi), który  bezlitośnie rozprawił się z moimi (nie tylko moimi) argumentami o korzyściach z filozofii czy z nauczania moralnego choćby najszlachetniejszych ludzi, powtarzając, że koniec każdego życia został przesądzony. I od tego nie można uciec. Czy mój namysł, gdy „powróciłem” na koncert, zmierzający wszakże ku eschatologii, wywołała li tylko traktura mechaniczna sprawiająca, że siłą nacisku na klawisz artysta kontrolował zadęcie piszczałek tak umiejętnie, że chorał a–moll brzmiał poruszająco precyzyjnie? Być może...

Niewykluczone jednak, że ta harmonia dźwięków przywołała oglądanego kilka dni wcześniej w TVP Kultura „Macbeta” wystawionego w Royal Opera House w Londynie, którego libretto, chociaż niekoniecznie scenografia, w przeciwieństwie do spektaklu, o którym pisałem w „Pięćdziesiątym drugim”, było wiernie oparte na Szekspirze. Czy mogłem zostać obojętnym?

Owszem, zagłębiłem się w dzieło mistrza ze Stratfordu ponownie, a raczej po raz nie wiadomo już który. Może dlatego, że kilka dni wcześniej doświadczyłem debaty z człowiekiem władzy oraz z takim, który ją utracił. Obaj wskazywali na przemożną chęć jej zdobywani, posiadania i utrzymania. Prawda, nic nowego. Temat stary jak świat. I ten przeszły, współczesny, ale i przyszły. Teraz, w czasach postnowoczesnych władzę zwykło się nazywać narkotykiem, niejako usprawiedliwiając jej bezwzględność. Wyraziliśmy zgodę, żeby władza działająca jak narkotyk, zagłuszała sumienie tak definitywnie, że stała się celem sama w sobie. Dlatego prąc do władzy, trzeba zagłuszyć sumienie, słyszmy nie raz. Przekonał się o tym Makbet, a piasek w klepsydrze jego życia dosypał się, gdy popadł w obłęd.

Sumienie? Współcześni  specjaliści od manipulacji postanowili usunąć je w niebyt. Wyrazili jedynie zgodę, żeby – co najwyżej - stało się sprawą prywatną. Już na samo pytanie o „klauzulę sumienia” wielu postępowych ludzi puka się w głowę. Postdemokracja, czy jeśli kto woli demokracja liberalna, za Zygmuntem Freudem uznała, że wyrzuty sumienia to nic innego jak tylko mechanizm wyparcia seksualności (o. Augustyn Polanowski). Proste? Tyle, że idiotyczne. Jednak kto z ludzi postępowych miałby czelność powątpiewać w doktora Freuda? Nikt, a innym wara od niego!

Tymczasem to sumienie zabiło i Makbeta oraz, explicite, jego żonę. Obłęd w jaki popadli był rezultatem wulkanu wyrzutów sumienia; reszta była jedynie kinetyką, nieuchronną dynamiką wyznaczonego im losu. Zanim Makbet zbliżył się ze sztyletem do Duncana, klepsydra jego czasu dobiegała końca. Owszem, postawił i odwrócił ją Szekspir, ale i on powołał mordercę do życia i skazał na śmierć. Czy Makbet miał pierwowzór czy raczej Szekspir, tworzący dramat dzisiaj zastrzegłby, jak wielu współczesnych autorów, że „wszelkie podobieństwo do postaci rzeczywistych jest przypadkowe”? Nie byłoby to szczere. Jest jednak znacznie bardziej istotne pytanie: czy dzisiejszy świat jest wolny od Makbetów pisanych i z dużej litery i małej?

Gdzież tam! Owszem, nieczęsto używają sztyletów, jednak i tego nie można wykluczyć w niejednym przypadku. Za to coraz rzadziej odzywa się w nich sumienie. Totalitaryzmy dwudziestego wieku nie pozostawiają złudzeń. Ich twórcy, wykonawcy i apologeci, którzy zapanowali „na zawsze” już, przekonali się, że odmierzony im czas zakończył się potwornie. Pociągała ich nieśmiertelność tutaj, a skończyli jak skończyli. W niesławie i w obrzydzeniu.

Oczywiście w tym miejscu mógłbym przytoczyć tak zwany Zakład Pascala, ale zakładam , że jest on znany moim Czytelnikom. Niekoniecznie muszą jednak pamiętać przestrogę proroka Habakuka żyjącego przed niewolą babilońską (V/ VI w przed naszą erą), głoszącego , że „oto zginie ten, co jest ducha nieprawego, a sprawiedliwy żyć będzie dzięki swej wierności”.  Starocie? Nieaktualne? Zanim sobie odpowiemy zastanówmy się dobrze, do czego zachęcam.

Piasek w naszych klepsydrach życia przesypuje się nieuchronnie.

I nikt nie wie, kiedy spadnie jego ostatnie ziarno…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie