Utworzony

Sześćdziesiąty trzeci

A propos „Uległości” Michela Houellebecqa, (czyt. uelbek- przyp. GW) pisze mój Czytelnik w trzecim akapicie emaila wysłanego do mnie po „Sześćdziesiątym drugim”, w pierwszym miesiącu ub. roku przeczytałem recenzję wydanej w Paryżu pod oryginalnym tytułem „Soumission”  (tej) książki, a było to w dniu zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”. Tytuł recenzji „Islam ocali Europę? „(pytajnik), co niekoniecznie jest zabiegiem retorycznym. Wszak autor recenzji jako remedium na rozpad V Republiki (akcja dzieje się w 2022, Francją rządzi Bractwo Muzułmańskie i prezydent muzułmański wybrani w powszechnych wyborach) sugeruje receptę : „Jeśli nie chcemy wybierać między nihilizmem rynku a powrotem jakiejś transcendencji i opartych na niej, nienegocjowalnych struktur władzy, musimy dopełnić materialistyczną, indywidualistyczną filozofię jakąś formą radości. Rozumianej nie jako głupie zadowolenie czy ekscytacja – ale jako dyspozycja do aktywnego działania, przekształcania siebie i świata”. Czy pan podziela takie stanowisko?

Szanowny Panie, odpowiadam Czytelnikowi (a przy okazji innym), owszem, znam tę recenzję. Ukazała się na portalu „Krytyki Politycznej”, a jej autorem jest Jakub Marmurek. Co o tym sądzę? Zaskoczyłaby Houellebecqa. Jednak to nic nowego; krytycy na ogół recenzując książki posługują się własnymi schematami myślowymi. Mówiąc wprost – nie tyle szukają odpowiedzi na sławetne pytanie: co autor miał na myśli, ile usiłują odpowiedzieć na inne: co ja jako krytyk, gdyby starczyło mi talentu i odwagi do stworzenia właśnie przeczytanego dzieła, chciałbym w nim przekazać? Jednak i takiej rutynie Majmurek nie potrafił sprostać. Nie chcąc być ani po stronie nihilizmu (dla ostrożności nazwanego rynkowym) i nie optując za powrotem jakiejś transcendencji postuluje dopełnienie materialistycznej indywidualistycznej filozofii „jakąś formą radości”(sic!). Mądry nic nie powie, a głupi powie, że tak ma być - można skwitować porzekadłem ludowym. I tyle w odpowiedzi na Pana pytanie, drogi Czytelniku.

Nie należę do nadmiernych zwolenników Houellebecqa. W pierwszym kanonie moich lektur był m.in.  Jean-Paul Sartre, we wczesnej młodości uwiódł mnie nie tylko rock end roll, ale i kontrkultura postulująca zerwanie z dorobkiem („ciemnogród”, „zaścianek”)  tzw. kultury mieszczańskiej i tradycji. Nie tylko nosiłem włosy długie do ramion; na ile to możliwe żyłem jak hipis. Przechodziłem mimo Kościoła (jednak odruchowo, a może z bojaźni żegnając się, przynajmniej w myślach), wyznawałem oświecony humanizm. Brałem los w swoje ręce, będąc sobie sterem i żeglarzem.

Sądzę, że w podobnej - a zapewne jeszcze w bardziej gwałtownej i ekscytującej dla młodego człowieka - atmosferze wolnościowej (wszak Francja to Francja) dojrzewał  Michel Houellebecq. Zaręczam, że takim postawom bliżej do nihilizmu niż do transcendencji. Znakomicie (jeśli to akuratne słowo) bliżej do reguły jednego z ojców anarchizmu Bakunina brzmiącej, że gdyby Bóg rzeczywiście istniał, należałoby go unicestwić, niż do reguły św. Augustyna nakazującej miłowanie Boga, a następnie bliźniego swego.  Och, nie będę pisał o oczywistych różnicach narodowościowych Polski i Francji. O odmiennym stosunku do Rewolucji Francuskiej, o doświadczeniach w walce o niepodległość, o kolaboracji z okupantem i jej wykluczeniu a priori, o powracającym wraz z wiekiem szacunkiem dla tradycji rodzinnych i narodowych z jednej strony, a jego wyzywającym brakiem z drugiej. Nie będę wspominał o mentalnej i urzędowej laickości nad Sekwaną beznadziejnie poszukującej jakiejś nowej radości (sceny erotyczne, de facto pornograficzne w „Uległości” nawet nie aspirują do zajęcia miejsc opuszczonych przez miłość) i immanentnej religijności nad Wisłą, którą zasmucają wyrzuty sumienia. Nie będę wspominał różnic osobowościowych; są oczywiste, wszak to Houellebecq jest wybitnym francuskim pisarzem, podczas gdy ja po prostu polskim woźnym, którego dzwonek rozlegający się w Państwa głowach często mierzi (to niezrozumiałe-  piszecie często w komentarzach), niż zachęca do refleksji.

Jednak poddając się intuicji Houellebecq napisał „Uległość”, książkę o ponurej pustce duchowej, gdyż (mówi jeden z  bohaterów książki, rektor zakupionej przez Arabię Saudyjską Sorbony): Cała debata intelektualna dwudziestego wieku sprowadzała się do opozycji między komunizmem, czyli wersją hard humanizmu, a demokracja liberalną, czyli jego wersją soft; to jednak strasznie ograniczające. W tę właśnie pustkę wszedł w książce Houellebecqa islam ze swoimi regułami. Jak to możliwe?

Tamta Europa, będącą szczytowym osiągnięciem ludzkiej cywilizacji, popełniła trwające kilka dekad samobójstwo – ciągnął ze smutkiem Rediger (ów rektor Sorbony, intelektualista belgijski i francuski, prozelita muzułmański – dop. GW). –W całej Europie pojawiały się ruchy anarchistyczne i nihilistyczne, wezwania do przemocy, negowanie jakichkolwiek zasad moralnych. Kilka lat później  wszytko to zakończyło się niepojętym szaleństwem Pierwszej Wojny Światowej.

Jak wiemy następnie były dwa totalitaryzmy, II wojna światowa, zauroczenie intelektualistów zachodnich komunizmem, okupacje sowieckie, uczynienie z chrześcijaństwa jedynego wroga postępu, otwarcie ramion dla nielegalnych imigrantów …

Niestety „Uległość” nie jest jedną z tak modnych dzisiaj historii alternatywnych. Niestety. Toteż wziąłem dzisiaj ponownie dzwonek woźnego do ręki.

Nie zważając na to, że jest staroświecki…

Cdn. 

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie