- Utworzony
Pięćdziesiąty dziewiąty
Zanim wróciłem tutaj, jeszcze przed progiem domu, jednak już w gąszczu wiadomości istotnych, ale i nonsensów czekała na mnie wypowiedź doktora prawa Włodzimierza Cimoszewicza,powiadającego że: katolicyzm jest taki prościutki, bezmyślny, to życie jak w bajce wtłaczanej dzieciom do głowy.
Jakże to? Przez ponad dwa tysiące lat cywilizacji, tysiące, ba! setki tysięcy intelektualistów, profesorów ale i doktorów, również prawa, filozofów i teologów, malarzy i rzeźbiarzy, architektów i muzyków, miliony polityków i przedsiębiorców, miliardowe rzesze wiernych różnych stanów, zarówno wczoraj jak i dzisiaj poddaje się infantylnej bajce, prościutkiej i bezmyślnej do tego?! Więc i ja, ale i pan, i pani, a zwracam się tu wyłącznie do moich Czytelników, jesteśmy idiotami?!
Ja wiem; wszyscy mamy w swoich kontaktach telefonicznych numery, gdzie można alarmować o osobliwych zdarzeniach. Jednak odradzam; ludzie po tamtej stronie telefonu są już wystarczająco zajęci. Niejeden Cimoszewicz przecież potrzebuje życzliwej pomocy. Zatem nie oburzajcie się na tego osobliwego człowieka. Pozwólcie mu żyć w swoim świecie. Bądźcie miłosierni.
Piszę dopiero dzisiaj, gdyż jak sami dobrze wiecie, ciężko jest wracać z czasu spokoju do czasu chaosu. Już na granicy budzi się zaniepokojenie i mimo że przekroczyłem ją tydzień temu, ciągle tęsknię. Poniekąd nieustannie oglądam się za siebie… Czy to wsiadając do samochodu, czy odbierając telefony, czy rozmawiając z ludźmi, z którymi nie mogę nie rozmawiać. A także, a raczej przede wszystkim podejmując sprawy, które na tamtym brzegu czasu nie miały wagi konieczności. Zaś teraz są najpilniejsze z pilnych.
Owszem, były istotne również wówczas (minęły już trzy tygodnie!), kiedy wyruszałem do czasu podziwu. Jednak pozostawione po tej stronie granicy zsunęły się niepamięć, jakbym nigdy nie musiał do nich wrócić. Oczywiście wróciłem. Nie mogło być inaczej.
Jak zawsze odkąd pamiętam, wraca mi się trudno do czasu pilności problemów i nieuchronności obowiązków z krainy, gdzie w ciszy można było bez umiaru kontemplować rzeczy stworzone. Które, chociaż nie potrafią zaspokoić wszystkich naszych pragnień, przywracają porządek istnienia zaświadczając o dobroci i mądrości Stwórcy i umiejętnościach człowieka. Nie, nie – o Cimoszewiczu nie wspomnę…
Jednak trzeba wrócić, bo czyż można nie wracać? Owszem - wracam (jak zawsze) z postanowieniem przywoływania podziwu w każdej chwili już po tej stronie granicy, gdzie od rana do nocy gonią sprawy i obowiązki; gdy włączam komputer, a nie milknie telefon, gdy nadchodzą rachunki i reguluję zobowiązania, gdy podejmuję decyzje i ponoszę konsekwencję. I tak dalej…
Owszem, wiem że to trudne, że niekiedy wręcz niemożliwe, ale jednak - jak chyba wszyscy, może z wyjątkiem Cimoszewicza i innych tego typu myślicieli - podejmujemy wysiłek zmagania się z sobą, ze światem. Niekiedy wygrywamy, ale i często ponosimy porażki. Świadczą o tym nasze osobiste życiorysy. Nie we wszystkich akapitach jawne, także dla naszych najbliższych. Wiecie, o czym mówię …
Zatem i ja wróciłem. Gdy mnie nie było, gdy przebywałem w krainie kontemplacji, wydarzyła się tragedia w Nicei, zamach stanu w Turcji i jego pierwsze dni brutalnego tłumienia. Owszem, zakończyły się (mimo wszystko: radosne dla nas) mistrzostwa Europy w piłce nożnej i wspaniałe w lekkiej atletyce.
Owszem, przez Polskę przeszły nawałnice i trąby powietrzne, wywołując łzy, przygnębienie, współczucie i poczucie bezradności. Zapewne w mediach padło wiele słów ważnych, ale i głupstw. Z ust ludzi poważnych i tych, których uznano (lub uznali się sami) za poważnych. Padały słowa, które przyniosły radość, ale nie brakło idiotyzmów.
Wszak nie tylko Cimoszewicz się wypowiadał tutaj w czasie, gdy przebywałem na tamtym brzegu.
Raczej się nie mylę, niestety…
Cdn.
Grzegorz Wacławik