- Utworzony
Pięćdziesiąty ósmy
Komunista János Kadar (właściwe nazwisko János Csermanek) był katolikiem, co odnotowały (także) encyklopedie. Jego hasło „kto nie jest przeciw nam, jest z nami”, gdy objął władzę po stłumieniu powstania węgierskiego (1956 rok), było zainspirowane Ewangelią (Mk 9,40). Czy dlatego zapisał się w pamięci jako katolik? Niewykluczone. Przypomnieć warto, że wcześniej Kadar był wicepremierem i ministrem w rządzie, którym kierował premier Imre Nagy, także komunista. Jednak gdy Nagy ogłosił w 1956 roku neutralność Węgier i ich wystąpienie z Układu Warszawskiego, Kadar „zaprosił” Armię Czerwoną, aby „zaprowadziła ład i porządek” w Budapeszcie. Chociaż wcześniej był „za”, to po wizycie na Kremlu bezzwłocznie był „przeciw”. Co nie przeszkodziło mu sięgnąć następnie do Ewangelisty Marka. Otwarta głowa, ktoś mógłby powiedzieć.
Wspominam o tym nie z powodu obecnego prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka, który był najpierw pracownikiem Kulczyk Tradex, potem menadżerem Jacka Kaczmarskiego wpływając na zmianę repertuaru koncertowego artysty z patriotycznego na filozoficzny i artystyczny (Wikipedia), później (2013 r.) zaś członkiem Platformy Obywatelskiej, a w roku 2014 z ramienia PO został prezydentem miasta. Obecnie, konkretnie podczas obchodów rocznicy 60. rocznicy Poznania‘56 nie wpuścił na uroczystości Wojsko Polskie i nie dopuścił do odegrania hymnu narodowego Węgier. Mimo, że oficjalnym gościem uroczości był prezydent tego kraju. Kto nie jest ze mną, jest przeciwko nam, pomyślał p. Jaśkowiak, niekoniecznie zainspirowany Ewangelią. Przeciwko komu? O tym poniżej.
A dlaczego przypominam wyznanie religijne Kadara? Proste – wypada odnieść się do przesłanego na mój adres komentarza Czytelnika, który zdumiony zmusił mnie do uciążliwego podążania tropem acedii („Pięćdziesiąty siódmy”), a konkretnie włóczęgostwa myśli dr. hab. filozofii Wojciecha Krysztofiaka. Człowieka, który postulował klęskę (stąd zdumienie Czytelnika) polskiej reprezentacji podczas piłkarskich ME (która, jak wiemy, nie nastąpiła, a wręcz przeciwnie) w celu zatrzymania fali brunatnego nacjonalizmu zalewającego nasz kraj (cytat, jak i poniższe za: „Do Rzeczy”). Jego zdaniem zapadliśmy na chorobę mentalną, zaś: w obecnym kontekście politycznym używanie symboliki patriotycznej wzmacnia postawy katonarodowe, które bez wątpienia niosą niektóre cechy charakterystyczne dla faszyzmu (…). Reasumując - Kadar z jednej strony, a Jaśkowiak i Krysztofiak z drugiej, owszem mają coś wspólnego z katolicyzmem, a przynajmniej (tożsame) z patriotyzmem, tyle że ten pierwszy był „komunistycznym internacjonalistą”, zaś prezydent Poznania i uczony ze Szczecina są „oświeconymi antyfaszystami”. Aha – pierwszy jest sztandarową postacią poznańskiego KOD, zaś drugi niedoszłym euro-parlamentarzystą z Twojego Ruchu, dawniej Ruchu Palikota, którego „skromnym” liderem był pamiętny oświeceniowiec III RP.
W takich okolicznościach przypomniałem sobie, jak bez mała trzydzieści sześć lat temu siedziałem w gronie ówcześnie oświeconych osób, które obawiały się o swój los. De facto byłem zmuszony przebywać w tym gronie, które z narastającym z minuty na minutę strachem wpatrywało się w drzwi sali, za którymi „obradowała” komisja weryfikacyjna. Wskutek ledwo co wprowadzonego stanu wojennego przez Wojciecha Jaruzelskiego rozpoczynała się w zawodzie dziennikarskim czystka.
Cele „rozmowy weryfikacyjnej” były czytelne. Delikwenci, a byli to również bardzo znani redaktorzy, po pierwsze musieli poznać siłę żołnierskiego buta władzy. A po drugie szło o to, aby po przeczołganiu zrozumieli, że należy wyrzec się samych siebie, aby ocalić skórę. Słowem – złożyć samokrytykę. Niektórzy pokajali się nadaremnie. Ich los był przesądzony przed „rozmową”. Samokrytyka to jedno z pojęć- kluczy okresu komunizmu. Tak się jednak składało, że nierzadko ci, którzy składali samokrytykę, tracili wkrótce głowy. Samoupokorzenie szło na marne.
Chyba już wspomniałem wcześniej, że „weryfikatorzy” akurat dla mnie wyznaczyli dodatkowe kryterium: kazali mi przyjść o godzinie dziewiątej rano, ale przesłuchiwali mnie dopiero po dwudziestej, cały czas zapowiadając, że już, już a zostanę wezwany. I tak przez dwanaście godzin. W tym dniu mój czteroletni syn miał operację w Gliwicach; obiecałem, że go odwiedzę, ale słowa nie dotrzymałem. Nie wiem, czy zdołałem mu się wytłumaczyć.
Około południa jeden z weryfikowanych wyszedł z rozmowy wyraźnie ukontentowany. Na pytanie jak było, odpowiedział, że bliska jest mu formuła Jánosa Kadara: „kto nie jest przeciw nam, jest z nami”, którą podzielił się z komisją. Inni wezwani to podchwycili i poszło im gładko. Utrzymali etaty, choć skapitulowali z godności. Czy mieli tego świadomość? Nie wiem. Dziwili się, że od tego dnia nie podawałem im ręki. Niektórzy już w niepodległej Polsce zostali nauczycielami zawodu przybyłych do redakcji adeptów. Aha – działalność tej komisji została uznana przez prokuratorów IPN i sąd za zbrodnię komunistyczną, o czym już informowałem w tym miejscu.
Na koniec pozwolę sobie przypomnieć, że Kadar skończył marnie. Jaki los spotka pozostałych bohaterów tego odcinka „Pamiętnika osobistego”?
I to dzisiaj na tyle…
Cdn.
Grzegorz Wacławik
PS. Wiem, że to nadmiar, ale znowu wyjeżdżam. Na dwa tygodnie zaszywam się w puszczy. Do zobaczenia.