- Utworzony
Czterdziesty ósmy
Oczywiście byliśmy chłopakami. A chłopakom noszenie koszyczków do święcenia nie przystawało. To było zajęcie dla dziewczyn, a konkretnie dla małych dziewczynek, jeszcze nie panienek. Owszem, śmigus – dyngus to nasza męska robota: od małego chłopca do mężczyzny. Ale żeby w wielkosobotnie dopołudnie w koszyczkiem do święcenia? Nie wchodziło w grę. Zwłaszcza w mojej dzielnicy, a myślę tutaj o ulicach: Jagiellońska, Kościelna (wówczas Bieruta), Wspólna, Ostrogórska, Rozwojowa, Sienkiewicza, Dekerta i Modrzejewska. Mówię o Sosnowcu, rzecz jasna.
Niby nie wchodziło w grę, a jednak… Byłem najmłodszy w domu, zaś siostry szybko stały się panienkami. Przestały nosić warkocze i białe podkolanówki… O ile pamiętam, już zaczęły tapirować włosy, a na pewno używać kredek do oczu. Tymczasem kończył się Wielki Post, nastał Wielki Tydzień, a i on zbliżał się do Niedzieli Zmartwychwstania. Nieoczekiwanie mama zapytała mnie wieczorem: o której jutro idziesz święcić jajka?
– Ja?! – zdębiałem, a przed oczami natychmiast stanęło mi kilku (doprawdy niewielu) nieszczęśników, których spotykałem w minione Wielkie Soboty, gdy próbując ukryć koszyczki z pisankami (ale, jak wiemy, nie tylko z pisakami), niepewnie przemykali do kościoła i mieli pecha (nie mogli nie mieć), gdyż napotykali nas, wyrosłych niespodziewanie na ich drodze, szyderców ich „babskości”. A w tym roku ja?! Niemożliwe!
– Dlaczego, mamo? – zadałem pytanie, choć w tamtych czasach takie dociekanie przyczyn decyzji rodziców nie spotykało się z ich aprobatą, a wręcz przeciwnie. Jednak był Wielki Piątek, więc mama była miłosierna. - Bo dziewczęta dorosły, a ty jesteś najmłodszy. A może to ja, albo ojciec, powinniśmy cię wyręczyć? Oczywiste było dla mnie, że pytanie jest retoryczne.
Późnym wieczorem, po obmyśleniu sposobu rozmowy, poszedłem do mojego przyjaciela Krzyśka. Niedaleko - do następnej klatki schodowej na ostatnie piętro, gdzie mieszkał. Miał, jak każdy z nas swoje przezwisko, jednak dzisiaj nie warto tego wspominać. Powiem jedynie, że miało związek z jego muskułami, wiec bynajmniej nie było obraźliwe. Krzysiek był jedynakiem i co roku, któraś z dziewczyn, sąsiadek nosiła jego koszyczek do święcenia. Poza tym był największym siłaczem w okolicy. Jakby nie patrzeć obaj mieliśmy w dzielnicy, nazwijmy to, autorytet wśród rówieśników. A może nie tylko wśród nich.
– Wiesz, powiedziałem z miną człowieka przekonanego o swoich racjach, postanowiłem jutro iść z koszyczkiem do kościoła poświecić jajka. Kto mi zabroni? Pójdę na dziesiątą, dodałem przypatrując mu się spod oka. – No to ja też w tym roku pójdę świecić. Na dziesiątą? - upewnił się. – Tak, tak - dodałem. Zatem kwadrans przed twoją klatką? Jasne, odpowiedział i było po sprawie. Nazajutrz, gdy szliśmy w koszyczkami, co poniektórzy zamierzali szydzić. Ale szybko porzucali zamiar; wszak zaraz po świętach podwórka w dzielnicy odzyskiwały swoje, nazwijmy je walory. Wracała dosyć czytelna zasada rywalizacji, na przykład.
Od tego czasu corocznie w każdą Wielką Sobotę chodzę z koszykiem świecić potrawy. Sam, z dziećmi, z rodziną... Z czasem pojąłem, że sama czynność święcenia jajek to jedynie piękny obrzęd. Istotą jest uwielbienie w tym dniu Krzyża i Grobu Chrystusa. Jego męki i śmierci. Oraz oczekiwanego Zmartwychwstania.
Czy wśród współczesnych przybywających „na święcenie” większość stanowią wierni tradycji, czy raczej, w różnych częściach kraju, wierzący - nie mnie osądzać. Jedno jest pewne: znakomita większość z nas zasiada w pierwszy dzień świąt przy śniadaniu wielkanocnym, aby życzyć sobie Wesołych Świąt. Wszyscy wierzymy, że są to szczerz życzenia.
Uprzedzając tę chwilę i znakomicie rozszerzając mój wielkanocny stół chciałbym życzyć Wszystkim Czytelnikom, Państwa najbliższym i bliskim Radości ze Zmartwychwstania Pańskiego. Życzę miłości, wiary i nadziei. Życzę pogody i rodzinnego ciepła.
Wesołego Alleluja!
Grzegorz Wacławik
Cdn.