- Utworzony
Czterdziesty piąty
Niestety, zaistnienie tego faktu to także moja zasługa. Co gorsza – dziwiąc się, ba! oburzając się na fakt ów, nie wiedziałem, że przyczyniłem się do jego powstania. Zadufanie, czy może raczej słaba pamięć? Sami rozstrzygnijcie. Owszem, także moje późniejsze zdziwienie nie za dobrze o mnie świadczy. I mimo, że tylko w jakiejś części mam w tym swój udział, w sumie nie ma wytłumaczenia, niestety.
Jednak najpierw o zdziwieniu. Najbardziej ogólnie mówiąc, z różnych przyczyn nie chodziłem na wywiadówki moich dzieci. Wstyd się przyznać, ale na wywiadówce starszego syna nie byłem ani razu, na młodszego zaledwie dwukrotnie. Młodszy miał tego pecha, że dopadła go w podstawówce jednak z tzw. wielkich reform rządu Jerzego Buzka. Akurat, gdy na wywiadówkę wysłano mnie (używam tutaj eufemizmu celowo, być może aby wytłumaczyć się, że nie zawsze moją absencję na zebraniach szkolnych wywoływała lenistwo czy brak zainteresowania postępami w edukacji pociech), moje dziecko kończyło szóstą klasę, a po wakacjach miało iść do gimnazjum. W trakcie zebrania dowiedziałem się m.in. od dyrektora szkoły, a wraz ze mną inni rodzice, że przejście z podstawówki do gimnazjum nie będzie żadnym automatem. Gdzież tam! Dla dobra (a jakże) dzieci i rodziców, grono pedagogiczne podzieli uczniów według właściwych kryteriów. Mimo, że na zebraniu byłem w zastępstwie żony z nakazem niezabierania głosu (patrz eufemizm powyżej), nie wytrzymałem. Więc gdy usłyszałem, że trzeba uczniów w pierwszej klasie gimnazjum podzielić na nowo, żeby np. 6a ze szkoły podstawowej nie stała się 1a w gimnazjum, w słowach dość stanowczych próbowałem dociec, dlaczego szkodzi to niby rozwojowi dzieci. Hę? Dyrektor odpowiedział, że tak wynika (albo coś w tym guście) z reformy oświaty. – To znaczy – nie ustępowałem – że grupki przyjaciół i kolegów z klasy reforma traktuje jak grupy przestępcze, które należy rozbijać? Ale tak postawiona kwestia spotkała się z jedynie z ostentacyjnie nadąsanym milczeniem dyrekcji. No więc zdziwiłem, po raz pierwszy.
Drugi raz zdziwiłem podczas wakacji, po których syn miał rozpocząć naukę w liceum. Byliśmy na Mazurach, a kto był Mazurach wie, że wieczorem po dobiciu do brzegu robi się ognisko… No i tak dalej…. Zanim jednak ognisko zapłonęło na dobre, dowiedziałem się, ostatni z całego grona, że liceum nie trwa cztery lata, tylko trzy. I już po trzech latach moje dziecko będzie zdawało maturę.- Jakże to!– zawołałem. - Jakże to krzyczałem –a echo mojego protestu błąkało się po jeziorze, zamierało i wzmagało się, aż przepadło. – Sam tego chciałeś –powiedziała wreszcie moja żona, przypominając, że, jakby nie patrzeć, przyczyniłem się do zwycięstwa AWS w wyborach parlamentarnych w 1997 roku. I dlatego weszła reforma, wskutek której naukę w liceum skrócono o jeden rok. I tak oto współtworzyłem fakt, który gdy zaistniał, zadziwił mnie, a nawet oburzył. Wątpliwą pociecha jest, że mój przypadek w III RP nie jest odosobniony. Są gorsze.
Na szczęście z panią Katarzyną Hall i jej następczyniami nie mam nic wspólnego. A to pani minister postanowiła, że skoro są trzy, a nie cztery lata liceum, to należy zredukować program. Efekty znamy. Mamy dzisiaj absolwenta szkoły średniej poniekąd przystosowanego do działań rynkowych. Producenta i konsumenta. Szkoła jest zaś jak gdyby zakładem usługowym, jej dyrektor menadżerem, a nauczyciel usługodawcą. W takiej strukturze, jak w biznesie usługowym, rządzi zasada: minimum wkładu własnego, a maksimum zysku. Słowem - logika transakcji.
Tymczasem celem szkoły jest pełny rozwój osobowy człowieka. Wszyscy, jak sądzę, chcemy, aby uczniowie w szkołach nie byli narażani na kryzys tożsamości, zdobywali wiedzę, nawyki kulturowe; aby byli wrażliwi i mądrzy. Jeżeli dotychczasowy model edukacji zmierza w innym kierunku, należy nie dziwić się, jak swego czasu niżej podpisany, że stworzono wadliwą strukturę, ale zastanowić się, jak to zmienić. Nie kiedyś, ale o ile nie jutro, to najpóźniej pojutrze.
A więc postuluję powrót do modelu osiem plus cztery? Niekoniecznie – sam jestem „efektem” siedem (podstawówka) plus cztery (liceum). Szczerze mówiąc w moim przypadku to siedem plus pięć(technikum). Myślę, że temat wart jest debaty publicznej.
Rzeczywistej…
Cdn.
Grzegorz Wacławik
PS.
Jak zwykle zaskakujący Waldemar Łysiak pisze w „ Do Rzeczy” nr 9 z ub. poniedziałku, że niespełna ćwierć wieku temu pani Kiszczakowa sprzedała pewnemu notariuszowi książki z biblioteki swojego męża. Od notariusza kupił je Łysiak. Jedna była autorstwa Jacka Kuronia pt. „Wiara i wina”. Kuroń napisał w dedykacji dla generała: „Panie Czesławie, może ta dedykacja Pana skompromituje w tzw. pewnych kręgach (mnie w innych), ale pragnę oświadczyć, że jestem pełen podziwu dla Pan osobiście i roli jaką Pan odegrał w naszej „pokojowej rewolucji. Jacek Kuroń 11 czerwca 1990 roku”.
Bez komentarza.