- Utworzony
Czterdziesty trzeci
Jolanta Sacewicz jest Bolkiem. Je suis Bolek! – pisze Sacewicz. Jakoś, jak to w Internecie, wpadłem na wpis Bolka Jolanty (Jolanty Bolka?) Sacewicz brzmiący tak: Szanowny Panie Prezydencie. Ja też jestem Bolkiem. Pan pozostanie legendą. Jestem z Panem. Z szacunkiem i uznaniem dla Pańskich zasług dla Polski. Wpis umieszczony na eksponowanym, przynajmniej wieczorem 18 lutego br., miejscu portalu „naTemat” nosi właśnie tytuł: Je suis Bolek!
Oczywiście wiem, że nastały czasy, gdy w głowach się ludziom przewraca. Pisałem już o tym niejednokrotnie – odkąd zapanowała ponowoczesność i postmodernizm, czyli gdy załamała się chrześcijańsko-humanistyczna wizja człowieka, ludzie nie wiedzą, czego się trzymać. Szukają busoli. Nowych wyznań (proszę nie mylić z wyzwaniami). Gwałtownie i bezmyślnie. A ponieważ podstawowa doktryna etyczna postdemokracji brzmi: nie żyj zgodnie z rozumem i zdrowym rozsądkiem, ale ulegaj namiętnościom, cofnęliśmy się do czasów przed-średniowiecznych. Zwanych też pogańskimi.
I tak kraje zachodu Europy, uważające się za oświecone i zmodernizowane, od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku opanowała moda na irracjonalizm, okultyzm, homeopatię, tarot, spirytyzm, jogę, feng shui, czy aikido i na jeszcze wiele dziedzin New Age. Rezultaty są. Otóż już około połowa Austriaków wierzy w telepatię, jedna trzecia Niemców uważa, że istnieje zależność losów człowiek od układu gwiazd, a we francuskim, poniekąd wyjątkowo zlaicyzowanym społeczeństwie, blisko sześćdziesiąt procent wierzy w magie i czary. Jak zauważa w „Łowcach wolności” Robert Tekieli, jedna wróżka przypada tam na osiemdziesiąt osób, a jeden ksiądz na pięć tysięcy. Oczywiście, kapłani ponowoczesności, czyli powrotu pogaństwa twierdzą, że zagrożeniem dla postępu jest ksiądz.
W blokach przy ulicy Jagiellońskiej w Sosnowcu, gdzie mieszkałem w dzieciństwie, jedna z sąsiadek znała się na zmorach. Ponieważ wszyscy lokatorzy mieli dzieci mniej więcej w tym samym wieku (powojenny baby boom), a telewizorów jeszcze w domach nie było, zbieraliśmy się wieczorami u tej pani (jej dzieci były naszymi rówieśnikami), a ona przywoływała ezoteryczne zdarzenia. Ponoć z autopsji. Były to „osobiste doświadczenia” o duszach ludzi zmarłych, które nocą męczą śpiących, wysysając, o ile pamiętam, z nich krew. Sąsiadka przybyła do naszych bloków ze wsi, przywożąc tamtejsze opowieści; tak przynajmniej twierdzili nasi rodzice i wzgardliwie wzruszali ramionami na relacjonowane przez nas z wypiekami na policzkach sensacje. Jednak szybko zainteresowanie zmorami i innym czarami słabło, nie tylko dlatego, że przy pomocy ORS (cokolwiek to znaczyło) można było kupić na raty telewizor, o nazwie „Szmaragd”, dajmy na to, czy „Wisła”. Zaś kolejne odcinki „Zorro”, czy „Niewidzialnego człowieka” skutecznie wyparły czary-mary z naszego dzieciństwa. Zmądrzeliśmy, można by powiedzieć.
Jednak po pół wieku, przerzucając pilotem stacje co rusz napotykam wróżki, tarocistki i innych magów na ekranach nowoczesnych telewizorów. To prawda, nie spotkałem wśród nich mojej sąsiadki, ale… Nie można wykluczyć, że pani, nazwijmy ją, Panią od zmor, jest nadal aktywna w świecie (postświecie?) wirtualnym, ale i w realnym. To znaczy? Niewykluczone, że prowadzi zajęcia integracyjne dla korporacji , gdyż jak słyszę (serio!), los niejednego biznesu zależy od sposobu powieszenia lustra w sypialni, że o układzie gwiazd nie wspomnę! Moja dawna sąsiadka przez pół wieku nie zmieniła się, tylko, jakby tu rzec, ma inne wcielanie. Wcielenia?
Ponowoczesność, czy jak chce Zygmunt Bauman płynna nowoczesność („Wszystko co stałe, wyparowało”, Warszawa 2008) zdruzgotała wartości. Nie ma nic trwałego. Odrzucono zdefiniowane przed wiekami i przenoszone z pokolenia na pokolenie zasady i normy. Weźmy na przykład przyzwoitość. Wszyscy wiemy (jeszcze wiemy?!), co oznacza być przyzwoitym. Czyli niezależnie od uwarunkowań należy trzymać postawę zgodną z obowiązującymi zasadami etycznymi i moralnymi. Przyzwoitość to porządność, uczciwość, solidność (za słownikiem języka polskiego). Czy zanim wszechobecną w kulturze stała się płynna nowoczesność, ktoś rozumny znający kontekst złożonego, jakby nie patrzeć, przypadku Lecha Wałęsa, napisałby publicznie o sobie: Je suis Bolek!? Nie ma mowy. Powszechnie byłby uznany za niespełna rozumu, a przynajmniej za człowieka nieprzyzwoitego. Z takimi się nie zadawano. Tymczasem dzisiaj, a konkretnie 18 lutego to jest jak najbardziej au courant. Nikt nie kręci znaczącego kółka na czole.
Nie znam się na współczesnych gwiazdach czasu i ekranu, nie wiem, kto i dlaczego jest uznany za tak zwanego celebrytę. Zatem, pomyślałem, zgoła dobrodusznie, o p. Sacewicz: a może to aktorka serialowa? Albo kucharka telewizyjna? Być może dziennikarka śniadaniowa? Blogera modowa…? I wpisałem w googlach nazwisko Jolanty Sacewicz. Szybko pojawiło się zdjęcie dwóch pań, które w maju ub. roku opublikowała wyborcza.pl . Pod zdjęcie podpis: Jolanta Sacewicz z żoną. Powtórzę, gdyby ktoś uznał, że popełniłem pisarską omyłkę: Jolanta Sacewicz z żoną. P. Bolek Jolanta jest, czytam w tytule gazety, polską lesbijką w USA.
Więc być może „żona” mówi do niej po prostu Bolek. Być może nie tylko „żona”; nie znam zwyczajów tego środowiska. Dalibóg nie wiem, czy takie poparcie nie jest dla Lecha Wałęsy kłopotem.
Tak jakby nie dość miał swoich…
Cdn.
Grzegorz Wacławik