- Utworzony
Trzydziesty siódmy
Usłyszałem dobitnie, że spadło to na mnie, bo zawiedli William Henry Gates III, Barack Hussein Obama II, a nawet Donald Franciszek Tusk. Dziwne, pomyślałem sobie, ale z niezrozumiałych powodów o Łukaszu Janie Komoniewskim nawet nie wspomniano. Jakby nie był tym, kim był i nie zrobił tego, co zrobił. No, ale w tym miejscu zapadła cisza.
Ci co do mnie przybyli z misją, byli wprawdzie kulturalni, jednak nie miałem złudzeń, że mogli dla pomyślności swojego zadania zdobyć się na okrucieństwo, a na pewno na bezwzględność. Jak to było i jest zawsze w przypadku funkcjonariuszy jedynej słusznej idei.
– Ale kimże ja jestem? – zapytałem z nie udawaną skromnością. – Tym kto jest właśnie potrzebny – powiedzieli tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Więc musi pan to zrobić. Pan, nikt inny! – Ale jak? – dopytywałem słabnącym głosem. –Och, ma pan dużo znajomych. Zna pan adresy emailowe wielu ludzi, a na portalach społecznościowych ma pan mnóstwo znajomych. Zarówno wśród tamtych, którzy byli dawniej, jak i tych, co odeszli wczoraj, a także tych, którzy są dzisiaj. Musi ich pan wezwać do tego czynu. Zaś oni wezwą innych. Dokładnie tak jak było „ z wiadrem lodowatej wody”. Rzecz bowiem jest niezwykle pilna – stwierdzili stanowczo i dotyczy kilku milionów ludzi! – Kilkunastu milionów – poprawił drugi z przybyszów. – Zależy od kąta spojrzenia na sprawę – powiedział pojednawczo pierwszy.
Było to wczoraj i z jakichś powodów byłem w swoim rodzinnym mieszkaniu przy ulicy Jagiellońskiej trzy w Sosnowcu. Najpierw stałem na progu mieszkania, gdzie jak zawsze zaczynał się kilkumetrowy przedpokój. Więc ruszyłem. Minąłem wejścia do łazienki, do kuchni i do sypialni. Nawet nie zdziwiłem się, że mieszkanie było puste, pozbawione dźwięku i ruchu, ale bezzwłocznie skręciłem w lewo i wszedłem do pokoju stołowego. Nagle uświadomiłem sobie, że nie urodziłem się w tym mieszkaniu; na świat przyszedłem w lokalu także składającym się z kuchni, dwóch pokojów, łazienki i przedpokoju, ale znajdującym się na parterze dwie klatki schodowej dalej idąc w kierunku dworca. Jednak pewnego dnia rodzice zamienili się z sąsiadami i przenieśliśmy się tutaj. Tak, grzebałem w pamięci, odkąd pamiętam „zawsze” mieszkałem w tym miejscu.
Owszem, byłem zaskoczony widokiem moich gości siedzących samotnie przy stole, przy którym w niedziele i w święta jadaliśmy rodzinne posiłki. Zanim wyjawili mi cel swoich odwiedzin, sprawdzili stan mojej wiedzy o Bliskim Wschodzie. A konkretnie, co wiem i co sądzę o uchodźcach, którzy podążają do Europy. Postanowiłem nie być rozmownym i odpowiadałem prostymi zdaniami. Że niby się orientuje, ale nie tak do końca, i że jest to mi właściwie obojętne… Bezskutecznie.
Ta pozorna przebiegłość obróciła się przeciwko mnie. W efekcie wysłuchałem od moich gości zwartego wykładu o roli Europy w przyjęciu uchodźców, których wygnała wojna. I o niezbędnej roli państw Unii Europejskiej w rozwiązaniu tego olbrzymiego, humanitarnego problemu. Czy mogłem nie zgodzić z diagnozą? Wierzcie czy nie, ale powiem krótko – nie mogłem się nie zgodzić Zatem gdy tylko przytaknąłem (i to w chwili, gdy mówiono o tak zwanych kwotach uchodźców), wyjaśniono mi moją rolę. Rozmowa przebiegała dokładnie tak, jak przytoczyłem w trzecim akapicie. Więc kiedy tylko drugi z moich gości pojednawczo zgodził się z pierwszym, że de facto wszystko zależy od kąta spojrzenia na sprawę, wyjawiono mi, że mam bezzwłocznie nagrać filmik z określonym tekstem i gestem, a następnie wezwać do podobnego aktu swoich znajomych. Na portalach społecznościowych przede wszystkim.
- Ale jaką dokładnie mam użyć formułkę? – To proste zdania – powiedzieli . – Powie pan: wzywam takiego i takiego zwolennika (tu pan wymieni nazwisko) rozdziału uchodźców z Bliskiego Wschodu według planu Unii Europejskiej do przyjęcia w ciągu 24 godzin jednej rodziny uchodźców do swojego domu lub mieszkania, tak jak ja to zrobiłem! Aby otrzeźwić umysł i ciało innych oraz na dowód dokonania aktu, oblewam się kubłem lodowatej wody. Za chwilę wyższy z przybyszy podstawił mi pod stopy niebieskie plastikowe wiadro, w którym pływały kostki lody. Tymczasem drugi ustawił kamery. – Kogo wezwać? - myślałem gorączkowo. Ten jest przeciwnikiem emigracji, a tamten jest jak najbardziej za, ale czy ma warunki, może sam mieszka kątem, ale zaś ta pani wydaje się wystarczająco zamożna i litościwa, ale kto tam wie, jak jest w rzeczywistości. Boże Ty mój, jak sobie poradzić z wątpliwościami?!
- Zaczynamy –powiedział pierwszy uruchomiając kamerę, drogi wsunął mi wiadro w dłonie, które uniosłem nad głową. Wzywam- powiedziałem, ale zanim wymieniłem nazwisko szczęściarza lub nieszczęśnicy i przechyliłem wiadro iii ..!
Obudziłem się zlany potem, daleko od mieszkania, w którym dorastałem. To tylko sen – pomyślałem z ulgą.
Ale gdyby to nie był sen? Na wszelki wypadek proszę chętnych do udziału w ewentualnej akcji do zgłaszanie się na mój adres. Zakładka „napisz do mnie” na blogu.
Cdn.
Grzegorz Wacławik