- Utworzony
Trzydziesty drugi
Fryderyk Chopin zajął mój dom. Głównie za sprawą żony, ale wyjątkowo nie jestem zazdrosny. Akurat trwa trzeci etap XVII konkursu Chopina. Jak dotąd moi faworyci trzymają się dobrze, zaś wykonawstwo mistrzowskie. Wszystkich. Przynajmniej dla mnie, niekoniecznie melomana.
Jednakże wczoraj, niejako na marginesie dnia, przypomniałem sobie niegdysiejszy pociąg z Rzeszowa, który niemal na każdej stacji dodawał minuty do rosnącego z każdym kilometrem opóźnienia. W okolicach Jaworzna-Szczakowej bezwiednie zacząłem nucić Marsza Żałobnego (sonata fortepianowa b-moll, opus.35 ); nie, nie miałem szans, aby zdążyć. A jednak! Jakimś sposobem udało się! Gdy kierowca TVP Katowice dostarczył mnie niemal do studia, audycja trwała już (dopiero!) kilkanaście minut, zaś gospodarz programu Jerzy Klechta rozmawiał z Klausem Bachmannem, podówczas (zima roku 1997) dziennikarzem niemieckim.
Podczas programu (jego oglądalność, sądząc po ilości telefonów widzów nie była, łagodnie mówiąc, imponująca) rozmawialiśmy o poparciu Polaków dla spodziewanej integracji z Unią Europejską. Czy przeważa entuzjazm, czy raczej sceptycyzm? Czy w potocznym myśleniu dominują korzyści z integracji in spe, czy raczej straty? Itd. Uważano mnie wówczas za autora-twórcę (trudno powiedzieć, czy słusznie) określenia „odwrócone myślenie”( tak zatytułowałem swój tekst w jednej z gazet), pojęcia opisującego rezultaty działania ówczesnej postępowej (a jakże!) indoktrynacji. O ile samo określenie raczej w audycji nie padło, to jednak bez wątpienia podałem przykłady powstania i funkcjonowania zjawiska „odwróconego myślenia”. Coraz bardziej powszechnego w środowiskach uznających się za inteligenckie.
Motyw odwróconego myślenia wrócił do mnie podczas ostatnich dwóch weekendów. Oba spędziłem u przyjaciół, ludzi wykształconych, starej daty… Jednak już śniadanie jedliśmy przy włączonych telewizorach, owszem nieco przyciszonych. I „nie szły” żadne filmy czy muzyka; każdorazowo były to programy, nazwijmy je, informacyjne, publicystyczne, śniadaniowe. Zajadaliśmy, ale nasz wzrok nierzadko znad talerza podnosił się na plazmę, a słuch wyłapywał oceny. Które, w pewnym sensie mimowolnie, komentowaliśmy. Ot tak - między jednym łykiem bawarki a drugim, zaraz po pierwszym ugryzieniu chleba, a przed sięgnięciem po jajecznicę czy po rozbiciu skorupki jajka na miękko, a przed odłożeniem noża, którym posmarowaliśmy bułkę. Komentowaliśmy mówiąc: no, no, a słysząc, że jeden to populista, a drugi europejczyk, albo parskaliśmy śmiechem, zaś gdy ten co jest passe udaje takiego co przyszłość przed nim, tymczasem tamten musiał mieć jednak coś wspólnego z kradzieżą, więc lepiej go omijać z daleka ,choć nie ukradł, ale to jemu ukradziono. Wnioskował człowiek, który jest celebrytą, autorytetem moralnym, obyczajowym a z zawodu dziennikarzem. Chyba. Znacie tego typu osobników? Obawiam się niestety, że tak. Że wpuszczacie ich często do swoich domów.” Ożeż kurde, pomyślałem, jest coraz gorzej.
Kiedy w 1997 roku pisałem wspomniany tekst (i perorowałem w TVP Katowice), miałem na myśli mimowolne ofiary ówczesnej propagandy, zatracające krytycyzm myślenia z powodu swoistego odurzenia wywołanego brakiem cenzury, wolnością i niepodległością… I przekonaniem: Nasi nie kłamią, bo nie mogą kłamać! Pamiętaliśmy doskonale czasy, gdy prezenter w mundurze, dajmy na to Janusz Świerczyński, mówił, że wzrosło to i to, a wtedy naród mówił - ależ oni pieprzy, łże jak pies! Niech stanie w kolejce po kawałek salcesonu, to zobaczy jak się polepszyło! Ale to przeszłość, ciemna noc. Teraz gwałtownie wypieraliśmy ukształtowane w rodzinach i ufortyfikowane w czasach totalitaryzmu wewnętrzne zapory chroniące przed reżimową indoktrynacją. Z dnia na dzień stawaliśmy się otwarci, a tym samym coraz bardziej podatni na manipulacje w nowej formule. Nasłuchując nowych, autentycznych jak nam się wydawało autorytetów, zatracaliśmy umiejętność samodzielnego myślenia ba! traciliśmy wręcz instynkt zdrowego rozsądku.
Czy używany powyżej czas przeszły jest akuratny?! Skądże – właściwy jest czas teraźniejszy. Co tu kryć – codziennie idiociejmy w przekonaniu, że mądrzejemy. Pozwalamy formatować nasze umysły tak, aby nie odwrócone, ale normalne czyli zdrowe i samodzielne myślenie było, jak to się nazywa, obciachem. Abyśmy się go wstydzili i ukrywali przed innymi. Dziś także przez rodziną. Że o znajomych w pracy nie wspomnę.
Nawet nie zauważamy, że niejako na własne życzenie pozwalamy kpić z naszego rozumu. I go obrażać. Codziennie od rana do nocy. Bezwiednie, ale i samowolnie. Jeśli mogę coś zaproponować – najpierw włączcie Chopina.
A potem…
Cdn.
Grzegorz Wacławik
PS. Wymieniłem Janusza Świerczyńskiego, gdyż kolegowaliśmy się w czasach, gdy był redaktorem „Sportowca”, a ja „Sportu”. W stanie wojennym ja musiałem zmienić zawód, on włożył mundur prezentera LWP i prowadził wojenny „Dziennik Telewizyjny”. Od tamtego czasu jego los jest mi obojętny.