- Utworzony
Trzydziesty pierwszy
Wprawdzie nie jest natrętne, ale jednak pojawia się od czasu do czasu. Teraz przydarza się nierzadko, także w komentarzach do mojego bloga. „Kiedy” banalne z pozoru pytanie, może być jednak dokuczliwe. Zatem odpowiadam – na przyszłą wiosnę będzie gotowy, a w kwietniu 2016 roku zostanie wydany drugi tom „Czasu Ostatecznego”. Zaś trzeci, raczej na Boże Narodzenie tegoż roku. Ponieważ Czytelnicy, owszem niektórzy, proszą chociaż o mały fragment nowej mojej książki, a więc dobrze. Dzisiaj publikuję - jeszcze przed ostateczną redakcją - część prologu do drugiego tomu.
Prolog
17 lipca 2051 roku
Andrzej Niedbalski miał silny głos. Jeszcze pod koniec roku, w którym była kolejna susza stulecia, a najpewniej dwa, najwyżej trzy miesiące po ostatnich wybrykach mutacji głosowej został kantorem w kościele parafialnym. Mówiono o nim, że to dobry dzieciak, a później - gdy dorastał, aż dorósł - że to dobry człowiek. Nie innego zdania ludzie byli o jego ojcu. A właściwie odwrotnie. Dobra opinia z ojca zeszła na syna i to nie bez powodów. Zasłużył sobie na nią jak najbardziej. Józef Niedbalski, ojciec Andrzeja, majster w zakładach chemicznych należał do grona kościelnych, którzy na co dzień dbali o parafię. Na początku było ich sześciu – obok Józefa, Antoni, Janusz, Krzysztof, Marek i Wojciech. Pracowali społecznie, starzejąc się jak wszyscy z nas, aż zaczęli odchodzić. Nie umierali jednak ani w porządku chronologicznym ani alfabetycznym. Nikt nie zna wyroków Boskich – w różnych porach roku powtarzali ludzie zatrzymując się przy klepsydrach kolejno odchodzących kościelnych, niektórzy zaskoczeni, inni zamyśleni czy tylko zdziwieni. Chyba nawet nie chcieli zauważać, że nikt nie zajmował opuszczanych przez odchodzących miejsc, które pozostawały puste. Najpewniej pozostali, zauważali niektórzy z parafian, brali na siebie obowiązki odchodzących. Zaś pustych miejsc, a więc i obowiązków przybywało, zwłaszcza że przerzedzały się grupy parafialne i ubywało wiernych.
Niedbalcy mieszkali po sąsiedzku. Co prawda nie w przeważających w południowej części osiedla blokach czteropiętrowych, ale w pierwszym od ulicy wieżowcu. Jednak w tym miejscu świata wszyscy byliśmy sąsiadami. Widywaliśmy się niemal codziennie, a to podążając do lub z pracy, a to robiąc sprawunki w osiedlowych sklepach. Ojciec Andrzeja umarł w miesiąc po tym, jak w zgodzie z apelem papieża, zobowiązaniami rządu i presją postępowej opinii społecznej przyjęliśmy do parafii pierwszą rodzinę uchodźców. Józef Niedbalski jak się dowiedzieliśmy podczas mszy żałobnej, kilkanaście miesięcy przed śmiercią ciężko zachorował, jednak – mówił podczas pogrzebu ksiądz Krzysztof, pierwszy proboszcz naszej parafii – cierpiał w milczeniu w służbie Bogu i Kościołowi.
Pół roku po śmierci jego syn wyjechał z Polski. Tak więc tamtej jesieni parafia straciła drugiego ze znaczących wiernych, ponieważ Andrzej należał także do służby liturgicznej. Zaczynał jako ministrant, później był lektorem, a także bywał, zwłaszcza podczas niedzielnych wieczornych mszy, kantorem. Jednak gdzieś tam na wyjeździe zmienił swój świat, a gdy wrócił był innym człowiekiem.
Nasz sąsiad Andrzej Niedbalski teraz jest muezzinem i codziennie wykonuje swoje powołanie (…)
Cdn.
Grzegorz Wacławik
PS. Nie mam już żadnego egzemplarza pierwszego tomu.Jest on jednak pod adresem http://www.waclawik.eu/view/mib/userfiles/upload/czas_ostateczny.pdf
Kto ma ochotę i cierpliwość, zapraszam
GW