- Utworzony
Dwudziesty
- Zastanawiam się, pisze Czytelnik, nad zagrożeniem swoistego kodu kulturowego, który Polacy od wieków przekazują następnym pokoleniom. Hasło: Bóg, Honor, Ojczyzna oddaje istotę tego, chciałoby się rzec, odwiecznego przekazu. Nie upieram się przy kolejności, ale w moim środowisku, a pochodzę z Zagłębia, wszystkie wartości były przynajmniej równorzędne. Mimo komuny, laicyzacji, ideologii internacjonalistycznej - były oczywiste i pierwszoplanowe. Dzisiaj, w czasach demokracji postpolitycznej wszystkie zostały zrelatywizowane i, jak się wydaje, zdegradowane…
To temat na większą opowieść,pomyślałem. Jednak w upalny lipcowy wieczór przygotowując kolejny odcinek „Pamiętnika osobistego” przywołałem (bezwiednie?) moment, kiedy wszedł do Soni, i kiedy ona prostodusznie powiedziała, że Bóg nie pozwoli, aby zło dotknęło jej małą siostrzyczkę. - A może Boga wcale nie ma – ze złą uciechą odparł, zaśmiał się i spojrzał na dziewczynę. Już tego dokonał; siekiera już wyschła. Nie było na niej, nawet na trzonku, śladów krwi. Udało się. Także wskutek szczęśliwej nieobecność dozorcy. I jeszcze wielu innych sprzyjających czynników. Zbrodnia doskonała. Pozostało jedynie sumienie. I kara. Jedynie?
A więc był początek upalnego lipca. Student prawa Raskolnikow nie mierzył się z Bogiem; mierzył się z wielkością człowieka. A szczególnie niektórych „niezwykłych” (jak ich określał) ludzi, którym poniekąd przysługuje prawo (nie, nie urzędowe, zastrzegał) do przekroczenia własnego sumienia, a choćby niektórych z jego zapór. W momentach historii, gdy tego wymaga urzeczywistnienie idei zbawiennej dla całej ludzkości. Dlaczego Likurg, Solon, Mahomet, Napoleon (pyta student) –słowem: dlaczego wszyscy wybitni ustawodawcy naruszając dawne, święcie czczone prawo, nie wzdrygali się przed rozlewem krwi ludzi niższych, wszakże uległych i swoją uległość miłujących? To proste (odpowiada), gdyż ta krew mogła być im pomocna w ziszczeniu (powtórzmy za studentem – zbawiennej dla ludzkości) idei. Owi niezwykli, a więc również „ludzie choć trochę nietuzinkowi, choć trochę zdolni powiedzieć coś nowszego” (słowa studenta) na mocy swej natury, w zgodzie z sumieniem są zobowiązani nie odstępować z obranej przez siebie drogi. Stąpając choćby po trupach. Jedyny dylemat to wartość, a ściślej rozmiar idei; więcej krwi wymaga większa idea, mniej krwi mniejsza.
Nie, nie. Czas tamtejszy nie znał jeszcze Hitlera, Stalina, Mao Zedonga (Mao Tse-tunga), Pol-Pota, Bokassy… Wszak książka „Zbrodnia i kara” Dostojewskiego została opublikowana w 1867 roku. Ale już wówczas w salonach, kawiarniach czy wreszcie w traktierniach spotykali się nietuzinkowi ludzie, a wśród uczonych dysput padały takie sentencje: „przecież my przyrodę wciąż naprostowujemy, inaczej musielibyśmy ugrzęznąć w zabobonach, inaczej nie byłoby ani jednego wielkiego człowieka” czy „zabij ją i weź pieniądze, z tym że następnie z ich pomocą poświęcisz się służbie dla całej ludzkości, dla dobra powszechnego”.
Czas tamtejszy zachwycał się Wolterem, Robespierrem i rosyjskim liberałami. Ci ostatni, dbając o oświecenie chłopów, postulowali, aby zakazać im się żenić, dopóki nie nauczą się czytać. W tamtejszym czasie świat gwałtownie się modernizował – wszak wiek ów został nazwany wiekiem pary i elektryczności. Owszem, modernizował się według oświeceniowych projektów; tego domagała się natura postępu. Z tamtego świata jednakże wyrosły totalitaryzm następnego wieku. Za proste?
W porządku. Jakby jednak nie patrzeć student Raskolnikow zmaga się z sumieniem. Które nie było (jeszcze wówczas nie było) „apoteozą nie podlegającą kwestionowaniu subiektywizmu” (Joseph Ratzinger). Dopiero wiele lat później Robert Edwards powie: „Chciałem wiedzieć dokładnie, kto jest odpowiedzialny za dawanie życia, czy sam Bóg, czy naukowiec. I dziś nie mam wątpliwości, że to my”.
Laureat Nagrody Nobla profesor biologii Robert Edward jest uważany za ojca in vitro. Czy taka odpowiedź satysfakcjonuje mojego Czytelnika cytowanego na wstępie? Nie sądzę, raczej będzie oczekiwał dalszego ciągu odpowiedzi nie wprost.
Dołożę starań, aby się nie zawiódł…
Cdn.
Grzegorz Wacławik