- Utworzony
Dziewiętnasty
Zapewne minęła już północ, zapewne obok łomotała taneczna muzyka, zapewne kończyła się kolejna butelka whisky, a także kolejna paczka papierosów, a ja, mimo tych wszystkich jakże w istocie zajmujących zjawisk i wesołego rozgardiaszu w głowie (wszak spotkaliśmy się ponownie po czterdziestu pięciu latach – patrz odcinek „Osiemnasty” mojego pamiętnika), nagle pomyślałem o Jarosławie Marku Rymkiewiczu. I mimo, że należało raczej wstać i poprosić jedną z dam do tańca albo przynajmniej bić brawo wirującym na parkiecie parom, przyzwoliłem z nieoczekiwanych i niespodziewanych powodów, aby przed moimi oczami zatrzymał się „stary poeta” (jak sam się określa) konstatujący niepotrzebność poezji w czasach dążącej do samozatracenia cywilizacji łacińskiej czy kultury śródziemnomorskiej.
Jakże to, zawołałem, a pana twórczość?! A tomy poezji takich twórców jak Wojciech Wencel, czy … i tu chciałem kontynuować nazwiska innych polskich poetów, ale ktoś z naprzeciw przedarł się przez hałas elektronicznego „umpa-pumpa”, aby zapytać co u mnie, czy rzeczywiście..? I tak dalej. Więc odwróciłem głowę w kierunku pytającego, a gdy wreszcie mogłem wrócić do Rymkiewicza, już go nie zastałem. Dałem się więc, niestety bez żalu, ponieść wszechobecnego w tym miejscu pędowi do radosnych przeżyć. Jak każdy, jak wszyscy tutaj.
Jednakże pomyślałem, gdy znowu na chwilę zostałem sam w hałasie dźwięków, czyż nie jest tak, że rzeczywiście nikt już dzisiaj nie czyta poezji? Ech tam, żachnąłem się po chwili, głupio myślę. Nic to, że nakłady tomików minimalne, ale jednak jest przecież elita. Ona czyta, ona myśli! Przecież w połowie dziewiętnastego wieku Aleksander Jałowicki wydał w Paryżu jedynie 3 tysięcy egzemplarzy, a jakiż nieoceniony dzieło wpływ miało na polski naród? I wtedy znowu stanął obok mnie JM Rymkiewicz, aby skonstatować, że ów genialny utwór trafił do elit, które – mimo, że w Paryżu czy Lyonie – pracowały nad przywróceniem podmiotowości Polakom. Tym na wygnaniu, i przede wszystkim tym pod trzema zaborcami. Czy mógłby zaistnieć fenom Piłsudskiego, zapytał stary poeta, gdyby Słowacki nie napisał „Beniowskiego”. Tymczasem dzisiaj poezja nie jest potrzebna nikomu, skwitował wzruszając ramionami.
Jakże to, żachnąłem się znowu, dzisiaj też są elity! Czyż nie ma wybitnych artystów, dziennikarzy, menedżerów, polityków..?! Przecież to oni, a nawet – (choćby) jedynie oni, nie ulegli bezrozumnemu pędowi do osobistego szczęścia, świadomi wszakże, że horyzont fortuny oddala się z każdym krokiem w jego kierunku. Nie, stary poeto, rzuciłem w jego kierunku, nie masz racji. Są i dzisiaj mądrzy ludzie!
Tymczasem poety już nie było. Bezradny zaproponowałem więc toast, ktoś inny po chwili następny… Ktoś, kto się do nas właśnie przysiadł, powiedział, że skończył studia trzy lata po nas i był gotowy przysiąc, że podziwiał nasz rocznik. No, no …pokiwaliśmy głowami. A on tymczasem, że jest dumny i zaszczycony, że nas spotkał. Wspominał, że gdy nas zabrakło (obroniliśmy dyplomy), nikt już potem nie próbował tworzyć teatru studenckiego, kręcić filmów, robić uczelnianej gazety, aby publikować poezję i eseje… Najwidoczniej było nam miło, chociaż taktownie studziliśmy przesadność przybyłego do naszego stolika gościa. A stary poeta stał za nim trzymając palec na ustach.
Zapewne jeszcze trwała noc, zapewne ciągle łomotała elektroniczna muzyka, zapewne kończyła się kolejna butelka whisky i papierosy. Niewykluczone, że któryś z przyjaciół zaproponował, abyśmy spotkali się jutro, albo za pół roku czy (niechby) za rok. Zapewne do miejsca, w którym ciągle przebywaliśmy nie chcąc się rozstać, już zbliżały się samochody naszych synów i córek.
Nie, nie zabrałem starego poety do samochodu. Nigdzie nie mogłem go dojrzeć, aż wreszcie zniecierpliwiony moim bezsensownym oczekiwaniem kierujący przekręcił kluczyk w stacyjce.
Jednak obejrzałem się za siebie.
Przedświt, Boże Ty mój?
Cdn.
Grzegorz Wacławik