Utworzony

Osiemnasty

 Także wówczas czerwiec zmierzał już ku końcowi…

Czy nie w takim stylu rozpoczynały się lektury szkolne, zwłaszcza z okresu pozytywizmu, w czasach mojej młodości? Albo czytaliśmy, że: Jan (dajmy, że takie imię nosił bohater noweli) wyszedł przed chałupę, stanął na progu i podrapał się w czuprynę. Zanosi się na deszcz – mruknął pod nosem – i poprawił zsuwające mu się z bioder parciane spodnie.

Czyż mogły umknąć nam z pamięci, pytam Czytelników-moich rówieśników (ale także nieco i młodszych), tego typu zaprzeszłe klimaty? Nie sądzę, bo  jednak wymagano od nas stanowczo znajomości lektur. Ileż wszak takich przeczytanych i „odpowiedzianych” (na ocenę z języka polskiego) zdań zakotwiczyło się w naszym osobistym języku, którym posługujemy się przez całe życie. Ileż przysposobionych, gdy nasz szkolny program sięgał romantyzmu, wyrażeń językowych typu „mierz siły na zamiary” czy „młodości dodaj mi skrzydła” pozostało w naszym słowniku, którym posługujemy się i w chwilach wzruszeń, i zgrozy.

Także wówczas czerwiec zbliżał się już ku końcowi…

Bo przecież w niemal każdym z nas drzemią, przytłoczone codziennością, bylejakością i irytacją, znacznie głębsze znaczenia niejako zaadaptowane z pacierzy i modlitw, które przywołujemy bezwiednie, gdy zdarzenia przekraczają nasze ludzkie możliwości. Gdy zawodzą siły i znikąd nie widać pomocy. Choćbyśmy na codzień byli…ech, nawet nie chce się kończyć myśli.

Także wówczas czerwiec zbliżał się już ku końcowi… Wcale nie chciałem tak zaczynać „Osiemnastego”, gdy postanowiłem napisać o czekającym mnie spotkaniu w najbliższą sobotę 27 czerwca br. Ale gdy wspomniałem okoliczności zdarzeń sprzed 45 laty, takie zdanie niejako zbudowało się samo. Rzeczywiście wówczas przygotowywałem się do egzaminów wstępnych na studia, mijał  upalny czerwiec i zbliżał się wielkimi (jak niemal zawsze w takim przypadku – za wielkimi!) krokami termin egzaminów. Ani mi w głowie było, że za czterdzieści pięć lat odbędzie się jubileusz, w który wezmę, wszystko na to wskazuje, udział. Także dzięki temu, że zdałem egzaminy z języka polskiego pisząc rozprawę, w której zapewne roiło się od podobnych do zacytowanych na wstępie wyrażeń językowych. Wzbogaconych, także bezwiednie, przez lektury Sienkiewicza, ale i Bruno Szulca, Kafki czy Dostojewskiego.

Jak niemal wszyscy moi rówieśnicy w tamtych czasach już zdaniem matury aspirowaliśmy do miana pierwszego inteligenckiego pokolenia w swoich rodzinach. Nasi rodzice postawili przed nami wybór – albo będziesz się uczył, albo pójdziesz robić do kopalni, do sklepu lub… do wojska, a potem radź sobie sam. Czekać miał nas lepszy los lub też mogliśmy podzielić ich trudne, niezwykle trudne losy. Prosty wybór. Prosty?

Zapewne i o tym będziemy mogli porozmawiać, gdy spotkamy się w sobotę. Siądę w gronie (przyglądam się liście zgłoszonych na dzień 20 czerwca) Joli D., Lucyny B-K., Ireny K-R.,  Staszka W., Staszka B., Witka F., Grzegorz G., Bolka K., Piotrka L., Zbyszka M., Romka N., Jurka P., Janusza R., Basi B-S., Zbyszka S., Urszuli O-Sz. A może wpadną jeszcze Zosia, Ala, Aldona, Ewa, Grażyna, Krzysiek, Leszek, drugi Jurek, drugi Janusz, obie Gosie, jak to było  ubiegłej jesieni, gdy  spotkaliśmy się w gronie naszego rocznika. A może dołączą do nas dawno nie widziane inne koleżanki i inni koledzy.

Także wówczas, w 1970 roku czerwiec zbliżał się już ku końcowi. Kto z nas mógł przewidzieć, że tak, a nie inaczej potoczą się nasze losy..?

Wiem, że wśród moich Czytelników są ludzie młodzi. Także im, ku refleksji, bo jakże by inaczej, dedykuje „Osiemnastego”…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie