- Utworzony
Siedemnasty
Nie, nie zakończyłem mojego „Pamiętnika osobistego” na „Szesnastym”, choć mogłoby się tak zdarzyć, gdybym w niedzielę (14 czerwca 2015 roku) nie przekroczył w Cieszynie granicy Polski. Mój wyjazd nie należał być może do szczególnie ryzykownych, jednak był zaiste niezwykły. Wróciłem jednak, jak to się mówi, cały i zdrowy.
Tym razem przez kilkanaście dni przebywałem w miejscach, z których część odwiedziłem już ponad trzydzieści lat temu. Konkretnie w latach 1980-1981. Obecnie, już bez znaczka „Solidarności” w klapie marynarki (powodującego wówczas nieukrywane rozdrażnienie przedstawicieli gospodarzy, porównywalne do okazywanej mi irytacji i niechęci także w innych miejscach w tamtym czasie, czy to w sowieckim wówczas Brześciu, czy tak zwanym wschodnim Berlinie) przemierzałem byłą Jugosławię (Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Serbię) i Rumunię. A niejako przy okazji Słowację, Węgry i Czechy.
Po powrocie do Polski dowiedziałem się, że Władimir Putin spóźnił się na spotkanie z papieżem Franciszkiem 90 minut. Dziennikarze spekulowali (przeczytałem), że jest to znak firmowy prezydenta Rosji, przypominając inne spóźnienia tego polityka. Boże Ty mój, w którym to jesteśmy miejscu, skoro nikt nie potrafi nazwać chamstwa po imieniu. Choćby tylko w wolnych i niezależnych, jak słyszymy codziennie, mediach.
Podziwiam wyrozumiałość Franciszka i nie znam się na protokole dyplomatycznym, ale niezwykle byłby interesujący widok, nie tylko jak mniemam dla mnie, zamkniętych dla spóźnialskiego aroganta drzwi Watykanu. Że to niepoprawne politycznie? No i cóż z tego?!
W tamtych latach, gdy odwiedziłem Jugosławię, trwała (być może już nieoficjalna) żałoba po Josipie Bros Tito. W sklepach były towary, które znaliśmy w Polsce co najwyżej z Peweksów, ale reżim trwał nienaruszony, zaś przez otwarte okna domów widziałem usadowione w mieszkaniach swoiste kapliczki: portrety dyktatora z czarnymi żałobnymi wstęgami i zapalone świeczki.
Przybywałem wówczas z kraju także komunistycznego, w którym jednak trwał spontaniczny festiwal wolności. Wolności, której, jak się nam wtedy wydawało, już nie pozwolimy sobie odebrać. Toteż moje zdumienie nie miało granic. Podobnie w Rumunii. W Bukareszcie – w bezpośrednich rozmowach współczułem kolegom, dziennikarzom rumuńskim wszechobecnego reżimu Nicolae Ceaușescu. Ba! Mówiłem o sposobach powstawania z kolan, o naszym polskim patencie, jakim była Solidarność, ale moje słowa odbijały się jak od ściany. Gdy rozmowa odbywała się w cztery oczy, niekiedy dostrzegałem (wydawało mi się?) iskierki entuzjazmu. Ale gdy zjawiał się trzeci czy czwarty rozmówca, oczy moich interlokutorów stawały się szklane, nieme…
Czy spotkałem takie oczy podczas tegorocznego pobytu w tamtych stronach? Owszem, niekiedy. Niestety zderzyłem się z nimi także tutaj, gdy przekroczyłem w niedzielę czternastego czerwca granicę w Cieszynie. Niemożliwe?
A jednak…
Cdn.
Grzegorz Wacławik