Utworzony

Piętnasty

Z jakichś powodów w sobotniej, bardziej przedobiadowej niż późnośniadaniowej porze, podczas leniwie snującej się ciszy pomyślałem o Sørenie Aabye Kierkegaardzie. Owszem, miałem zaplanowane inne zajęcia. Ale cisza…

Wziąłem się więc w karby.  Przede wszystkim (wykrzyknik w kalendarzu!) powinienem przejrzeć przygotowany  przez moich współpracowników projekt dokumentacji do pierwszej edycji „Menadżera Innowacji”, której finał będzie we wrześniu br. Owszem, powinienem pilnie (kolejny wykrzyknik!) na stronie AWF zalogować się jako uczestnik 45.lecia uczelni. Owszem (tym razem bez wykrzyknika), miałem zawiadomić emailami studentów naszego, pierwszego w historii uczelni rocznika (którego byłem starostą), aby koniecznie odwiedzili stronę jubileuszu szkoły. I dokonali formalności.

Jednak znowu nieoczekiwanie (ale czyż większość myśli nie jest nieoczekiwana?) stanął mi przed oczami ów pajac (z „Albo-albo” Kierkegaarda), którego wybuch pożaru za kulisami teatru skłonił do pospiesznego wybiegnięcia na scenę, aby rozbawioną i rozdokazywaną publiczność ostrzec przed niebezpieczeństwem. Oczywiście widzowie pomyśleli, że to kolejna część widowiska i słowa arlekina przyjęli, a jakżeby inaczej, brawami jako świetny żart. Zaś gdy, jak sądzę, coraz bardziej gwałtowny i przerażony powtarzał swoje ostrzeżenie, krzyczeli jeszcze głośniej, bijąc brawo i śmiejąc się do rozpuku. „Pajac! Patrzcie na pajaca!” Już po chwili nie było dla nich ratunku. „Tak właśnie myślę -  konkluduje duński filozof -  koniec świat nastąpi przy ogólnym śmiechu i oklaskach dowcipnisiów, którzy będą myśleli, że to żarty”.

Niejednokrotnie w swoim życiu znajdowałem się wśród rozdokazywanej widowni; nie ma się czym chwalić, ale przecież nie jestem odosobniony i chociaż słaba to pociecha, to jednak jakaś jest. Także na swojej życiowej drodze każdy z nas spotykał ludzi, którzy szczerze chcieli nas ostrzec przed niebezpieczeństwem, ale uznaliśmy ich za pajaców albo oszołomów, czy jakich tam jeszcze używamy pejoratywnych określeń.  Wszak my, rozumni i wolni ludzie, wiemy swoje; wiemy, czego chcemy i nikomu nic do tego. Nikt nas tu nie będzie nawracał, czy zawracał!

Tymczasem ogień strawił Kierkegaardowski teatr. Czy ktoś się uratował? Pewnie tak. Nie brakuje (na szczęście) wśród nas takich, którzy mają mniej zaufania do swego samopoczucia, niż do mędrców, chociaż bywają ukryci (także) pod strojem arlekina. Mędrców? – ktoś zapyta. – A cóż to za niewspółczesne, ba! archaiczne określenie?! Dzisiaj wzorem są ludzie sukcesu, osobnicy skuteczni, indywidua określane mianem celebrytów czy telewizyjne, dajmy na to, mędrki. To są bohaterowie współczesności. Mądrość o ile nie stała się passe’, to zeszła na dalszy plan. Nierzadko poza zasięg wzroku. Niestety – także poza zasięg rozumu.

Gdy „uporałem się” z Kierkegaardem, wróciłem do swoich zajęć. Wreszcie mogłem w kalendarzu wykreślić wykrzykniki. I przyjrzeć się zdjęciu, jakie na jesieni ubiegłego roku zrobili sobie uczestnicy pewnego spotkania. To byliśmy my; czterdzieści pięć lat po rozpoczęciu studiów. Ciągle piękne dziewczyny i dostojni mężczyźni. Było to niejako entree do jubileuszu. Pozdrawiam wszystkich bardzo gorąco – wiem, że przynajmniej część z Was jest Czytelnikami mojego „Pamiętnika osobistego”. Zapewniam, że wnet wrócę do naszych studenckich czasów. Do czasów, gdy byliśmy młodzi i  goniliśmy także (życie studenckie) za przyjemnościami. Nie zważając, że „większość ludzi tak szybko goni za przyjemnością, że ją przegania”.

Czy niespodziewany powrót do mnie w sobotnie przedpołudnie Sørena Aabye Kierkegaarda to efekt jedynie leniwie snującej się ciszy?

Nie jestem pewien…

Cdn.

Grzegorz Wacławik

Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć

Przysłowie